|
Forum Dyskusyjne
dla wszystkich!
|
Rivenris |
Autor |
Wiadomo |
Rivenris
Tech support
Wiek: 38 Doczy: 21 Sie 2007 Posty: 1114
|
Wysany: 2008-04-28, 08:41 Rivenris
|
|
|
Jak każda wielka powieść i ta najpierw będzie miała krótki (chcielibyście xD ) wstęp ^^
Jest to jedna z pierwszych oznak mojej twórczości. Dawno temu powstała. Tytuł zawarty w temacie nie jest wcale pomyłką, a wręcz przeciwnie ^^ to właśnie z tej historii wziął się mój nick Niestety w wyniku różnychtam spraw (jak zwykle wszystko wina annotha ) elektroniczna wersja powieści uległa dezintegracji. Niedawno postanowiłem to napisać na nowo przy użyciu notatek ze starego, podartego brudnopisu, zachowując jak najwięcej z oryginału. Na razie dostaniecie wersję demo czyli prolog, ale resztę w miarę odtwarzania też umieszczę.
Proszę o łagodną ocenę, to było ładnych parę lat temu xD
Prolog
Ponad bezkresem równiny Amlugdalath szybuje orzeł. Uważnie wzrokiem przeczesuje spękaną, mroczną ziemię. Ponad nim czarne wręcz chmury odcinają go od błękitnego nieba, tworząc szczelną zasłonę przed promieniami słońca. Gdzieś daleko na dole zielony blask ściągnął jego uwagę. Orzeł okrążył przestrzeń ponad miejscem, z którego wydobywało się zielone światło, po czym zanurkował w dół. Przecinając powietrze swoją sylwetką zbliżył się do źródła zielonej poświaty, lecz gdy był już kilkanaście metrów ponad nim zwolnił i rozłożył skrzydła, by wylądować na lewym ramieniu swojego pana. Mężczyzna w poniszczonej, starej szacie opuścił prawą dłoń, w której przygasł blask zielonego kamienia. Usiadł na ziemi obok ledwo tlącego się ogniska.
- Coś nowego?
Orzeł zaskrzeczał jakby w odpowiedzi.
- Kolejna porażka tylko zbliża nas do sukcesu mój przyjacielu. Jestem pewien, że to już niedaleko… - wyszeptał wędrowiec
Ptak zleciał na ziemię, aby zjeść resztki z miski. Tymczasem jego pan ukrył w sakwie przypiętej do pasa zielony kryształ, usiadł, zamknął oczy i zaczął szeptać coś pod nosem. Po chwili ignorując swojego orła podniósł miskę, wyrzucił jej zawartość i nalał do niej wody ze swojego bukłaku. Znów siedział nieruchomo tym razem wpatrując się w nieruchomą taflę wody. Ptak z zaciekawienia podszedł i zaczął robić to samo. Nie widział nic, ale wiedział, że jego pan widzi… I tego właśnie się bał. Wędrowiec otworzył oczy. Zamiast okrągłych źrenic pojawiły się cienkie czarne paski, zaś zamiast szarego tła: żółtoczerwone. Choć normalnie orzeł wystraszyłby się tym razem nawet nie drgnął. To nie pierwszy raz, gdy widział ten wzrok drapieżnika na tej twarzy. Mężczyzna spojrzał na niego i powiedział:
- Na północ … Leć i wypatruj na północy.
Ptak bez chwili wahania wzbił się w powietrze. Podróżnik wstał, pozbierał resztki obozu i ruszył w ślad za orłem. Nie minęło więcej jak dwie godziny, gdy na horyzoncie pojawiło się pasmo gór. Z każdą chwilą wyrastało coraz bardziej, aż w końcu po około pół dnia marszu mężczyzna stanął przed ogromną, niezwykle stromą ścianą z kamienia.
- Dól Amlug – uśmiech pojawił się na posępnej twarzy .
Z nieba zleciał orzeł i zaczął panicznie popiskiwać.
- Wiem przyjacielu, wiem… Nie martw się, to my jesteśmy silniejsi…
Mężczyzna podniósł dłoń, w której trzymał laskę, przyłożył jej koniec do skalnej ściany i począł głośno recytować:
- Bellas en amar! Cenin le. Amar! An nin lond.
Bezwietrzna aura ustąpiła nagle delikatnemu wietrzykowi. W około panowała jednak jeszcze przez chwilę cisza. Po kilku sekundach dopiero koniec laski zaczął wydobywać z siebie zieloną, mroczną poświatę, która pełzała po ścianie w górę i w dół, aż w końcu trzęsienie ziemi zamieniło zielone rysy na ścianie w pęknięcia, te zaś w większe ubytki w skale. Kawałki skały zaczęły odpadać i sypać się wokół niewzruszonej postaci, a wewnętrzne części góry po prostu zapadały się pod ziemię, jakby wcześniej pod spodem była zupełna pustka. Po kilkunastu minutach przed wędrowcem pojawiła się ścieżka w postaci wielomilowego kanionu usłanego gruzem. Mężczyzna spokojnym krokiem zaczął wymijać większe głazy. Wiedział, że się zbliża godzina jego próby. Albo okaże słabość, albo zdoła pokonać strach. Gdy przedostał się przez kanion, jego oczom ukazało się źródło mroku na równinach: wulkan wypluwający z siebie całą masę popiołu. Nie to jednak zainteresowało ciemnoszare oczy. Wzrok mężczyzny spoczywał na leżącym nieopodal kościotrupie z mieczem w ręce. Wokół leżało takich cała masa. Miejscami ziemia była nimi zupełnie przysłonięta.
- Opatrzność jest z nami przyjacielu…
Okolica wyglądała jak pobojowisko otoczone grubym, skalnym murem wysokim na czterysta stóp. Tuż pod górą wulkaniczną dało się dostrzec ogromną jaskinię. Tam też kroki skierował podróżnik. Stanął przed nią i wpatrywał się w mrok. Oparł głowę o laskę i przyjął postawę modlącego się człowieka. Ale on się nie modlił. Przezwyciężał strach. Walczył ze swoją naturą ludzką. Minęło tak może pół godziny, może dwie… W końcu spojrzał jeszcze raz do jaskini, otworzył usta i krzyknął. Nie był to jednak ludzki krzyk. Bardziej ryk bestii, przeplatany z wysokimi tonami. Odpowiedziało mu echo jaskini. Po chwili znów wydał z siebie ten dźwięk. Tym razem już jakby nawet echo zamarło i bało się odpowiedzieć. Wewnątrz jaskini coś się poruszyło. Zaczęła się wyłaniać jakaś postać. Nie ludzka… Ogromny smok. Ciemnozielone, wręcz czarne łuski pokrywały całe ciało, poza skrzydłami, na których braki tej osłony układały się w inskrypcje w zapomnianym języku. Potwór wypatrywał czegoś przed sobą, po czym spojrzał ze zdziwieniem w dół na małą postać i przemówił ludzkim głosem:
- Niewielu jest śmiertelnych władających słowem władcy smoków.
Niewzruszony mężczyzna odpowiedział:
- Jest tylko jeden smok władający słowem śmiertelnych. Witam władco. Przybywam złożyć Ci propozycję.
- Odważny jesteś… Ale jak widzisz wielu odważnych już miałem okazję spotkać i skończyli jak ci tutaj – wzrokiem wskazał większą stertę kości – ty też tak skończysz.
- Może jednak najpierw wysłuchaj co mam do powiedzenia. Jeśli uznasz, że moje słowa nie są wystarczającą zapłatą za moje życie, będziesz mógł próbować mnie zabić. Mam moc usuwania klątw. Mogę oczyścić ciebie i twoich współbraci z tych kajdan, które was tu trzymają. W zamian oczekuję posłuszeństwa i pomocy.
- Wybacz, ale żyje nam się tu dobrze, a po skończeniu wojny znaleźliśmy tu swoje miejsce. Zresztą to wręcz bezczelne, żebyś żądał od nas posłuszeństwa. Nawet jakbyś przyszedł z całą armią tego żądać, wybiłbym ich co do nogi. A ty sam jeden masz czelność…?
Następne kilka sekund trwało dla mężczyzny całe wieki. Nie chciał dać po sobie poznać, że się boi, i że w myślach żałował swojej głupoty i pewności siebie. Czuł niemoc wobec tego co może się zaraz stać. Poczuł jednak z wnętrza jaskini zapach siarki… Smoczej siarki… Coś w nim się obudziło. Poczuł to, czego mu brakowało dotychczas. Przypomniał sobie o swojej naturze, której nigdy wcześniej nie znał, a chciał znać. Teraz to ona sama się w nim obudziła. Zaśmiał się głośno i spojrzał władcy smoków prosto w oczy. Już nie swoim szarym wzrokiem, a wzrokiem smoka i z tym samym ogniem w źrenicach.
- A martwą armię… Też byłbyś w stanie wybić…? Zabić umarłych…?
Mężczyzna wykonał prosty gest: uniósł prawą dłoń do góry… Już jakby nie swoją… Bladą, nagle jakby wychudłą… Za jego plecami coś się poruszyło. Szkielet leżący przy wejściu wstał, podniósł swój miecz i mimo braku kilku żeber stanął w gotowości bojowej za tym, który go przyzwał. To samo stało się ze wszystkimi szczątkami rozsypanymi dookoła. Nagle naprzeciw smoka stanęła wielotysięczna armia, do której żołnierzy wciąż przybywało. |
Ostatnio zmieniony przez Rivenris 2008-04-28, 08:43, w caoci zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Fenrir
Imi: Alan
Wiek: 34 Doczy: 08 Maj 2008 Posty: 7
|
Wysany: 2008-05-09, 15:15
|
|
|
noo, jeśli to naprawdę jedno z Twoich pierwszych opowiadań, to jest naprawdę niezłe pod względem stylowym. Z fabułą gorzej, śmierdzi modelem fantasy, który już setki razy wykorzystano, ogólnie wybrałeś sobie temat potwornie wyeksploatowany. Mnie na pewno nim nie zaciekawisz (ale nie przejmuj się, ja po prostu nie lubię fantasy). I smok sprawia jakieś takie wrażenie luzaka... no w każdym razie mi on nie odpowiada. Ale widać, że masz talent i smykałkę więc rozwijaj warsztat i wyobraźnię. |
|
|
|
|
somebody
zażenowana
Imi: Justyna
Wiek: 34 Doczya: 18 Lut 2007 Posty: 784
|
Wysany: 2008-05-09, 21:11
|
|
|
Fenrir napisa/a: | to jest naprawdę niezłe pod względem stylowym. |
Kurcze, a mnie się styl nie podoba właśnie. Starasz się, albo robisz to nieświadomie, stylizować na Tolkiena, co w efekcie wcale fajnie nie wychodzi. Nikomu chyba nie wychodzi, a wielu się porywa, np. w Eragonie to widać. Sama fabuła jak fabuła, widać, ze to okrojona wersja z czegoś co kiedyś lepsze było...no i jak na prolog to...zbyt konkretny ten prolog jak na fantasy. Czysto subiektywnie do tego podeszłam. |
_________________
Acht napisa/a: | Kobiety. Nadinteligentne. |
|
|
|
|
|
Rivenris
Tech support
Wiek: 38 Doczy: 21 Sie 2007 Posty: 1114
|
Wysany: 2008-05-13, 09:34
|
|
|
somebody napisa/a: | Starasz się, albo robisz to nieświadomie, stylizować na Tolkiena |
Pisząc to jeszcze nawet nie zacząłem czytać Tolkiena ^^
Jeśli chodzi o fabułę to jest ona zdecydowanie bardziej rozwinięta i tutaj nie ma nawet okrucha z tego co będzie potem. Ale czytając to ostatnio sam (prawie) doszedłem do wniosku, że na wstępie zalatuje to czymś co już zawsze było. Może dlatego tego nie zauważyłem wcześniej, że ja żyję w tym całym świecie, w pełni go odbieram i wiem jak wygląda generalnie, więc ciężko mi było go ocenić po samym prologu. Fenrir napisa/a: | I smok sprawia jakieś takie wrażenie luzaka... | A tu to proszę o rozwinięcie xD
Następne rozdziały powinny być ładniejsze pod względem językowym (bo co ja będę ukrywał: błędów stylistycznych trochę tu narosło), bo zaledwo kilka z nich mam jeszcze 100% w oryginale. Resztę muszę uzupełniać i dlatego też mimo iż następne rozdziały są gotowe, to wstrzymam się z wklejaniem ich tutaj, bo czasem może się okazać, że coś wymaga uzupełnienia.
[ Dodano: 2008-06-09, 00:17 ]
Rozdział I
Stary Dąb
Terry szedł pewnym krokiem ulicami Admond. Nie chciał nawet obracać się za siebie. Wiedział, że zostawia tam tylko zbędne dzieciństwo i życie, które nawet nie było jego. W jednej ręce stara, obdrapana gitara, w drugiej pewność, ze cokolwiek będzie, będzie lepsze. W duchu wciąż obrzucał każdy aspekt pozostawionego świata obelgami. „Szkoła? Wolne żarty… Jestem tam wyrzutkiem. Dom, rodzina? Nie… Nawet tego nie miałem… Przyjaciele…? Tacy z nich przyjaciele, że długo nie zauważą mojej nieobecności. Pora zacząć nowe życie z dala od tego całego bagna.” Chłopak szedł pewnie przed siebie. Choć nie zwracał uwagi na obieraną drogę, wiedział dobrze, że jego nogi niosą go prosto na dworzec. Już widział przed sobą duży biały budynek. Oto nadchodziła chwila jego wyzwolenia. Przyspieszył kroku, bojąc się, że zobaczy go dzielnicowy. Było już dość późno, a pan Smith był dla niego bardzo surowy gdy spotykał o nocą, zwłaszcza, że to nie pierwsza ucieczka Terrego z domu. W pewnym momencie jednak coś przykuło jego uwagę i chłopiec wyrwany z rozmyślenia był zmuszony się zatrzymać. Jego szaro-niebieski wzrok spoczął na pobliskim parku otaczającym dworzec od północy.
- Jest tam kto? - zapytał, choć czuł jak bardzo jest to bezsensowne, bo nie usłyszał nic, ani nie zobaczył. Po prostu coś czuł.
Choć spędził w tej okolicy znaczną większość swojego wolnego czasu wydawała mu się ona teraz niezwykle obca. Terry stwierdził, że to jego wyobraźnia płata mu figle, jednak nie mógł pozbyć się dziwnego strachu. Bardzo szybko zaczął odczuwać dreszcze, a nocny, mróz zmusił go do kontynuowania drogi. Wciąż jednak wiatr niósł w jego stronę zapach drzew z parku. Przez myśli chłopca przeszło wspomnienie tych wszystkich chwil, jakie spędził pod Starym Dębem z gitarą tworząc proste melodie. Tak… To będzie jedyna rzecz za jaką będzie tęsknić. Już przecież tyle piosenek mu to stare drzewo podyktowało. Spojrzał na zegarek. Do pociągu jeszcze całe pół godziny. Obrócił się w stronę parku i pobiegł w głąb drzew. Już niemal odruchowo dotarł do swojego twórczego zakątka. Stary Dąb był najstarszym drzewem w parku. Chociaż Terry odkrył to miejsce dopiero kilka lat temu, bardzo się z nim zżył. Stanął w miejscu wpatrując się w stare, obłamane przez dzieciaki przy wspinaniu gałęzie.
- Szkoda, że nie możesz pojechać ze mną… Już się nie zobaczymy.
Stał tak jeszcze chwilę, po czym odwrócił się i znów szybkim krokiem ruszył w kierunku dworca. Gdy usłyszał za sobą męski głos, podskoczył ze strachu:
- A gdybym to ja chciał cię zabrać we własną podróż, wyruszyłbyś?
Chłopiec się obejrzał. Pusto… Nie było za nim nikogo, ani niczego, ale przede wszystkim… nie było Starego Dębu. Gdy i tym razem usłyszał głos za sobą, omal się nie przewrócił.
- Mam dla ciebie chłopcze życie dużo ciekawsze i lepsze. Daj mi tylko znak, że zechcesz ze mną wyruszyć, a nie będziesz musiał już nigdy powracać do Admond.
Terry znów szybo się odwrócił i gdy o pół kroku od siebie zobaczył starego mężczyznę w białych, obdartych szatach chciał uciekać, ale coś było w tym mężczyźnie takiego, że chłopiec musiał z nim zostać.
- Kim jesteś i skąd wiesz, że nie chcę tu wracać?
- Och Terry… Mówisz jakbyś nie poznawał starego przyjaciela. Czyż to nie moim
gałęziom opowiadałeś o nienawiści jaką żywisz do swojego życia? Czyż to nie ja pierwszy dowiedziałem się o nieszczęśliwym zakończeniu twojej miłości? Na moim korzeniu powstał przecież Dwunasty Kompozytor i Ballada Jedynego.
- To nie możliwe… Przecież…
Młody uciekinier podszedł do miejsca w którym rosło jeszcze przed chwilą drzewo. Zostało tylko puste miejsce po ogromnych korzeniach. Jakby drzewo nagle obróciło się w nicość.
- Jesteś wyjątkowym młodym chłopcem. Tak bardzo, że ktoś cię może potrzebować. Znam cię lepiej niż ktokolwiek i wiem jak bardzo chcesz stąd uciec. Dzięki mnie będziesz mógł teraz zniknąć z tego świata i pojawić się gdzieś, gdzie możesz okazać się ważny i doceniany. Nie jest przypadkiem, że się teraz spotykamy. Obserwowałem cię od wielu lat i czekałem na odpowiedni moment. Na tą chwilę.
- Nie rozumiem… Dlaczego ja…?
- Dowiesz się, jeśli przyjmiesz moją propozycję. To tkwi w tobie od zawsze. Odkąd się narodziłeś, a nawet dużo wcześniej.
Mężczyzna sięgnął w głąb szaty i wyciągnął mały medalion. Terry przyjrzał się bliżej i poznał te kształty. Nie mógł nawet z wrażenia powiedzieć, że widział ten symbol niejednokrotnie we śnie: mała elipsa otoczona okręgiem połączona z nim dwoma łukami.
(Ciężko mi to było dokładnie opisać co miałem na myśli, więc tu macie przybliżony kształt medalionu)
- To jest bilet na tą podróż. Możemy skorzystać z niego obaj, albo ja sam. Wybór należy do ciebie młody podróżniku.
Terry zawahał się przez chwilę. Pewnie stałby tak wpatrzony w ów medalion jeszcze długi czas, gdyby nie nagłe pojawienie się dzielnicowego Smitha przedzierającego się przez zaniedbany żywopłot. Najwyraźniej zauważył już wcześniej Terrego i podążał za nim do tego miejsca.
- Co tu robisz chłopcze? Twoja ciotka nie będzie zadowolona. – Zabrzmiał basowy głos otyłego mężczyzny w mundurze – Radzę ci się konkretnie wytłumaczyć. I panu lepiej też. To nie pora na zaczepianie młodych ludzi.
- Zgoda! – krzyknął szybko Terry i chwycił medalion w dłoń – Zabierajmy się stąd.
Starzec bez chwili wahania sięgnął pod szatę i wyciągnął jakiś przedmiot, którego Terry nie mógł rozpoznać. Dzielnicowy widząc tak nagły ruch zapewne pomyślał, że broń palna, bo sam prawie odruchowo sięgnął po pistolet.
- Rvenris en adanath! Cano ammen na lîn arthon! – dłoń starca została wypełniona gwałtownie przez jasne, żółte światło.
Dzielnicowy wymierzył w mężczyznę i wystrzelił. Terry zdziwił się gdy ujrzał po chwili pocisk zmierzający w ich stronę z każdą sekundą coraz wolniej. Gdy był już o kilka cali przed twarzą starca zatrzymał się, jakby zawisł nagle w powietrzu. Wszystko dookoła nagle zamarło i zamieniło się w pustynię, każde drzewo stało się w piaskową rzeźbą, która pod wpływem nagłych podmuchów wiatru rozsypywała się na miliony ziarenek piasku. To samo stało się z ziemią pod stopami Terrego, pociskiem i nawet samym dzielnicowym. Po chwili Terry zauważył, że on również zaczyna się rozpadać na malutkie drobinki. Jednak mimo iż tracił cielesną postać zdał sobie sprawę z tego, że wciąż ma świadomość tego co się dzieje dookoła. Widzi całą tą burzę materii, chociaż nie ma nawet oczu. W kilka sekund wszystko się uspokoiło i materia znów uformowała się w stałe kształty. Chłopiec odzyskał ciało dopiero gdy wokoło zmaterializowała się ogromna komnata i kilka piaskowych posągów ludzkich wyraźnie skupiających wzrok na miejscu gdzie się pojawiał. Gdy wszystko się zatrzymało i zlepiło nagły wiatr ucichł i czas zaczął powoli ruszać do przodu.
Wylądowali pośród postaci w szatach podobnych do szaty starca, jednak zdecydowanie bardziej okazalszych. Pomieszczenie w jakim się znajdowali przypominało dużą salę tronową: sklepienie znajdowało się dobre kilka pięter nad głową Terrego, a okna sięgały niemal od podłogi po sam sufit, dzięki czemu salę wypełniało coraz bardziej światło słoneczne w miarę jak czas ruszał do przodu. Na ścianach wisiały sztandary z wieloma symbolami i o przeróżnych kolorach. Tuż przed Terrym stał najbardziej wyróżniający się mężczyzna z brodą, która sięgała mu do pasa. Gdy świat na nowo nabrał kolorów i życia on odezwał się jako pierwszy.
- Witaj z powrotem Silonie. Czy to jest ten po którego wyruszyłeś?
- Tak – odezwał się mężczyzna z którym przybył Terry niezgrabnie podnosząc się z ziemi.
- Zaskakujesz nas. Spodziewaliśmy się kogoś znacznie bardziej… – tu zmierzył wzrokiem przestraszonego chłopca – …rosłego.
- Świat z którego przybywamy nie zaznał nigdy magii tak jak nasz. Podczas gdy my i nasz wróg dzięki zaklęciom żyjemy przez stulecia, tam rivenris smoczego potomka narodziło się wielokrotnie.
- Co się dzieje? – zapytał Terry, który nie był w stanie pojąć żadnego słowa tej rozmowy.
- Silonie, czyżbyś nie przekazał wystarczającej wiedzy temu chłopcu nim go tu zabrałeś?
- Nie było ku temu okazji. Jeden z tamtejszych strażników zaatakował mnie i musieliśmy w pośpiechu opuścić wymiar.
Terry uważnie rozglądał się dookoła. Otaczali go mężczyźni, którzy przeżyli już zapewne wiele lat. Każdy dumny i w dziwnych szatach. Co chwilę przenosili wzrok z Terrego na Silona, z Silona na jego rozmówcę i znów na Terrego. Zdecydowanie nie byli zadowoleni z tego co zobaczyli.
- Dobrze więc. Zabierz go do jednej z komnat i daj mu jakieś normalne szaty. Następnie wytłumacz po co tu jest i jaka jest waga sprawy. Po trzech rozbrzmieniach magii zaczynamy naradę. Twoja obecność jest wskazana.
- Tak mistrzu.
Silon skłonił się i wymijając innych ludzi wyprowadził Terrego przez ogromne wejście, któro o dziwo nie posiadało żadnych wrót. Szli po kamiennej posadzce. Tuz za wyjściem korytarz rozwidlał się, oni zaś skręcili w prawo i trafili do sali, która zamiast normalnych kształtów była kulą z kamienia. Gdy stanęli na dnie Silon zwrócił się do chłopca:
- Trzymaj się mocno mojej szaty i nie puszczaj. Możesz być lekko zaskoczony tym jak funkcjonuje nasz świat, ale postaram się wszystko wcześniej ci objaśniać. Teraz znajdujemy się w nośniku. Służą one nam do przemieszczania się na krótkie odległości.
Starzec mruknął pod nosem coś w niezrozumiałym dla Terrego języku i chłopiec nagle poczuł, że jego stopy odrywają się od ziemi. Z wrażenia o mało nie upuścił gitary. Wejście do komnaty zostało zasłonięte kamieniem. Gdy obaj lewitując znaleźli się idealnie w środku kuli, ściany zaczęły się obracać. Po chwili działo się to tak szybko, że Terry nie był wstanie wskazać czy wejście znajdowało się teraz pod nimi, czy też za, czy też zupełnie gdzie indziej, ani też nawet w jakim kierunku obracają się ściany. Trwało to może kilkanaście sekund. Potem kula zaczęła zwalniać, Silon i Terry powoli opadli, a przed nimi otworzyło się znów wejście. Gdy ruszyli przez nie Terry czuł się dość niepewnie, bo kręciło mu się jeszcze w głowie. Ku jego zdumieniu szli teraz długim korytarzem pełnym przejść do niewielkich pomieszczeń. Skręcili w jedno z takich po prawej. Znaleźli się w pokoju niewiele większym od jego starej sypialni. Nie było w nim jednak łóżka ani stołu, czy nawet krzeseł.
- To jest twoja komnata. Tu będziesz sypiał, będziesz mógł spędzać w nim wolne chwile gdy takie nastaną, znajdziesz tu ubiór i inne osobiste rzeczy.
- Ale przecież tu nic nie ma… jak mam spać gdy nie mam nawet łóżka?
- Pokażę ci.
Silon wyciągnął rękę wskazując ścianę na lewo od wejścia i wykonał delikatny i płynny gest. Ta niczym rozciągliwa guma zaczęła formować prostopadłościan przy sobie, który po chwili był wielkości dużego łoża małżeńskiego i podobnej wysokości.
- O rany… Jak pan to zrobił?
- W naszym świecie nie używamy słów takich jak pan, pani, jeśli znamy imię drugiej osoby. Jest to uważane za obrazę. Jak już zapewne usłyszałeś zwą mnie Silon i tak tez do mnie się zwracaj. Co się zaś tyczy łoża, jest to podstawowa rzecz jakiej się uczymy za dziecka. Ty jednak nie jesteś istotą magiczną, co uniemożliwia ci takie działania. Dlatego w niedługim czasie zostanie Ci przydzielony sługa, który będzie dotrzymywał ci zawsze towarzystwa i pomagał w codziennym życiu.
Terry ze zdumieniem położył dłoń na świeżo stworzonym łóżku. Było idealne pod względem miękkości i sprężystości. Mimo iż ściana była biała, łoże po powstaniu przybrało kolor ciemno-fioletowy.
- Teraz czas na szatę. Działa to w podobny sposób jak formowanie przedmiotów. Stań plecami przy ścianie.
Terry odłożył gitarę i posłusznie zrobił jak mu Silon nakazał. Ten znów uniósł dłoń. Ściana stała się w dotyku podobna do plasteliny. Terry poczuł, że coś go obejmuje. Gdy spojrzał na swoje stopy zobaczył, że jest oplatany przez gumową materię. Ta zakryła go pod samą szyję, po czym zmieniła kształty i kolorystykę tak, ze stała się szatą podobną do tych jakie Terry widział u innych mężczyzn w dużej sali. Rękawy były wykończone na złoto, tak samo jak zapięcia, zaś cała reszta zrobiona była z błękitnego materiału.
- Błękitną szatę noszą w naszym świecie adepci zaledwie poznający tajniki magii. Ty jesteś niemagiczny, więc najbliżej ci właśnie do takich adeptów.
- Co się stało z moim ubraniem?
- Zostało pochłonięte i zamienione na materiał twórczy jak każdy ubiór przy - jak wy to nazywacie - przebieraniu się. Pora na to, żebyś się dowiedział co tu robisz. Usiądź proszę.
Nim Terry się obejrzał łóżko zostało wchłonięte w ścianę a na jego miejscu pojawiło się niewielkie krzesło.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- A widzisz. Nie wiem, czy to jest prawidłowe pytanie. Wciąż znajdujemy się na Ziemi. W tym samym układzie słonecznym, w tym samym czasie.
- Jak to? – spytał zdumiony chłopiec nie mogąc pojąć słów Silona
- Wiesz Terry… Wszechświat to nie tylko kosmos. Przynajmniej nie jeden. Poza czterema podstawowymi wymiarami jest jeszcze jedna cecha każdego człowieka, przedmiotu i całej materii. Nazywamy to po prostu wymiarem. Znajdujemy się teraz w innym wymiarze niż gdy staliśmy w parku.
- Skoro czas jest ten sam, to dlaczego tu jest środek dnia, a tam była noc?
- Jesteś bardzo bystry –Na twarzy Silona pojawił się delikatny uśmiech - Każdy wymiar jak się domyślasz ma swoją historię. W większości przypadków jest ona zbieżna, jednak często różni się kilkoma szczegółami. Jeśli są to istotne szczegóły, dany świat może wyglądać trochę inaczej. Tak było w przypadku Twojego wymiaru. Jest to chyba jedyny wymiar w którym magia nie stała się codziennością. U nas za to od początku była ona dostrzegana i zgłębiana razem z innymi tajemnicami przyrody. Przez liczne nieudane próby okiełznania jej planeta zmieniła nieznacznie tor swojego lotu i prędkość. W wyniku tego nasza doba nie trwa dwudziestu czterech godzin. Mierzymy ją w magicznych rozbłyskach, które są dla nas jak dla was dzwony na wieżach. Każdy dzień ma dziesięć rozbłysków i noc również.
Terry nie mógł poukładać myśli. Zbyt wiele się zmieniło jak na jedną ucieczkę z domu. Poczuł się nagle jak kaleka w obcym kraju, a żołądek podskoczył mu po samo gardło. „Niemagiczny… Czym jest ta magia…? Jeśli tutaj jest tak istotna, to jak mam niby sobie radzić…?”
- Silonie, ale co ja tu robię…? – zapytał chłopiec wyrywając się z letargu
- Cóż… Jak wszędzie i u nas bywają wojny. Prowadziliśmy ich wiele, ale jedna była niezwykle dokuczliwa… Główną jej przyczyną były nasze eksperymenty z wymiarami. Przez przypadek sprowadziliśmy na nasz świat straszne bestie. Niestety w zgiełku wojny narodził się człowiek o niewyobrażalnej świadomości magii i ogromnych zdolnościach. Podporządkował on sobie te bestie. Zdarzyło się więc tak, że zapanował nad tym światem. Chciał być dobrym władcą, ale jego armia stała się zagładą dla ludzkości. Ów bestie aby żyć musiały gromadzić wokół siebie ogromne pokłady smoczej siarki, która dla nas jest trująca. Spowodowało to niekorzystne zmiany w atmosferze i śmierć wielu ludzi. Byli tacy, którzy nie chcieli aby niewinni umierali w zamian za utrzymanie armii, a był wśród nich nasz mistrz. Utworzył potajemnie radę magów, w której i ja się znalazłem. Wspólnymi siłami pokonaliśmy ówczesnego władcę. A trwało to w przeliczeniu na wasz czas ponad półtora tysiąca lat. Władca zwany w dawnym języku smoczym został zabity, a jego bestie uwiezione.
Terry pokładał na Silona z niepokojem. Na twarzy starca rysowało się rozmyślenie i zasięganie w głębokie wspomnienia, niekiedy przerażające.
- To był straszny czas dla ludzkości. Jeden amlug był w stanie pokonać setki, a nawet tysiące osób. Gdy uwięziliśmy te bestie zaczął nimi przewodniczyć stary smok, który był ich wodzem jeszcze nim przybyli do tego wymiaru. Dzięki temu otrzymaliśmy pewność, że bestie już na nas nie najadą, jako że ich wódz jest stary i niezdolny do prowadzenia bitwy. Niestety po zakończeniu wojny umknął nam jeden szczegół: syn wielkiego czarodzieja, Smoczego Władcy, narodził się w naszym mieście, a gdy wzrósł na maga zdolniejszego i potężniejszego od swojego ojca postanowił dokończyć to co on zaczął. Miał być obiecującym dobroczyńcą, a stał się kolejnym ogniwem w łańcuchu wojen . Stosuje teraz techniki magiczne u nas zakazane i nieczyste, których twórcą jest jego ojciec, a w działaniach jest równie przebiegły.
- No dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego?
- Odpowiedź jest znacznie bardziej skomplikowana… Podejrzewamy, że czasem… niektórzy ludzie, bądź istoty wiedzą o czymś… o czym nie wiedzą, że wiedzą… znaczy…
- I niby ja taki jestem?
Silon zmieszał się. Widocznie nie miał przygotowanej jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Wyglądał jakby czekał na jakiś cud, który go wybawi od odpowiedzi, jednak gdy takowy się nie zjawił starzec wybełkotał:
- To… jest tak, że… każdy ma w sobie coś ukrytego i być może Ty o tym czymś jeszcze nie wiesz… Ale niestety nie mogę zostać dłużej by ci o tym opowiedzieć, bo zaraz mamy zebranie rady. Zaraz ktoś tu do Ciebie przyjdzie.
Mężczyzna szybkim krokiem opuścił komnatę Terrego zostawiając chłopca z burzą myśli. Gdyby łóżko nie zniknęło kilka chwil wcześniej, rzuciłby się na nie by dać wypoczynek zmęczonym kończynom podczas gdy umysł rozprawia się z tym wszystkim, co się stało. Terry siedział na niewielkim krzesełku i nawet nie wiedział co może teraz zrobić. Chciał wstać, ale mdłości zagroziły poważnie jego żołądkowi, wiec po prostu siedział i myślał. Myśli wirowały mu w głowie, a on sam bał się, że zaczyna wirować wraz z nimi. W końcu cała komnata zaczęła się kręcić wokół chłopca. W jednym momencie napięte mięśnie rozluźniły się pozwalając Terremu osunąć się na ziemię. |
|
|
|
|
Achti
Imi: Marcin
Wiek: 30 Doczy: 10 Sty 2007 Posty: 358 Skd: Wrocław
|
Wysany: 2008-06-09, 21:17
|
|
|
Hm, zapowiada się interesująco. Chwilowo nie mam czasu, ale na pewno jeszcze dzisiaj przeczytam i skomentuję.
[ Dodano: 2008-06-09, 23:23 ]
Niekonsekwencja czasowa we wstępie. Najpierw piszesz, że orzeł szybuje, a później, że zobaczył. Kiedy zaczniesz pisać w jednym czasie, to warto się tego trzymać.
Cytat: | Kolejna porażka tylko zbliża nas do sukcesu mój przyjacielu. |
Przed ‘mój’ przecinek.
Cytat: | Ptak zleciał na ziemię, aby zjeść resztki z miski |
A skąd tu nagle miska? Nic o niej wcześniej nie pisałeś, warto byłoby napisać, że stoi obok ogniska, bo jeszcze sobie pomyślę, że z nieba spadła.
Cytat: | Po chwili ignorując swojego orła podniósł miskę |
„ignorując swojego orła” to wtrącenie, oddziel je przecinkami.
Cytat: | ze swojego bukłaku |
Bukłaka.
Cytat: | zaczął szeptać coś pod nosem |
Może to i nie jest błąd, ale zazwyczaj pisze się albo szeptać, albo mruczeć coś pod nosem.
Cytat: | Choć normalnie orzeł wystraszyłby się tym razem nawet nie drgnął |
Przecinek przed „tym”.
Cytat: | To nie pierwszy raz, gdy widział ten wzrok drapieżnika na tej twarzy. |
Nie rozumiem. W sensie, że wędrowiec ma wzrok drapieżnika? Wypadałoby to przerobić.
Połowie dnia.
Cytat: | - Dól Amlug – uśmiech pojawił się na posępnej twarzy . |
Zapis dialogów. Wysłałem Ci taki mały poradnik na PW, myślę, że jak go przeczytasz to będziesz wiedział, gdzie jest błąd w tym zdaniu.
Cytat: | Po kilku sekundach dopiero koniec laski zaczął wydobywać z siebie zieloną, mroczną poświatę, |
„Dopiero po kilku sekundach, z końca laski zaczęła wydobywać się zielona, mroczna poświata”
Cytat: | się zbliża godzina |
Zbliża się.
Nieludzka.
Cytat: | skończyli jak ci tutaj – wzrokiem wskazał większą stertę kości – ty też tak skończysz. |
Zapis dialogów.
Cytat: | Czuł niemoc wobec tego co może się zaraz stać. |
Przed „co” przecinek.
Cytat: | duży biały budynek. |
Duży, biały.
Bez przecinka.
Cytat: | Wybór należy do ciebie młody podróżniku. |
, młody
Cytat: | Chłopiec odzyskał ciało dopiero gdy wokoło zmaterializowała |
Dopiero, gdy
Cytat: | Gdy wszystko się zatrzymało i zlepiło nagły wiatr ucichł i czas zaczął powoli ruszać do przodu. |
I zlepiło,
Cytat: | Pomieszczenie w jakim się znajdowali przypominało dużą salę tronową |
,w jakim się znajdowali,
Cytat: | - Witaj z powrotem Silonie. Czy to jest ten po którego wyruszyłeś? |
, Silonie. […] ten, po którego.
Cytat: | niezgrabnie podnosząc się z ziemi. |
, niezgrabnie.
Cytat: | Świat z którego przybywamy |
, z którego przybywamy,
Tak, mistrzu.
Cytat: | Silon skłonił się i wymijając innych ludzi wyprowadził Terrego |
I, wymijając innych ludzi, wyprowadził
Cytat: | któro o dziwo nie posiadało |
Które, o dziwo, nie posiadało
Tuż.
Cytat: | która zamiast normalnych kształtów była kulą z kamienia. |
Może to i jest poprawnie, ale ja bym to trochę przerobił, bo stylistycznie trochę głupio brzmi.
Cytat: | Gdy stanęli na dnie Silon zwrócił się do chłopca: |
, Silon.
Cytat: | tym jak funkcjonuje |
Tym, jak.
Cytat: | Gdy ruszyli przez nie Terry |
, Terry
Cytat: | zapewne usłyszałeś zwą |
, zwą.
, jakiej
Wymiar, w którym
Cytat: | planeta zmieniła nieznacznie tor swojego lotu i prędkość |
, planeta
Cytat: | Niestety w zgiełku wojny narodził się człowiek o niewyobrażalnej świadomości magii i |
, w zgiełku wojny,
Cytat: | chcieli aby niewinni |
, aby
Cytat: | Gdy uwięziliśmy te bestie zaczął nimi przewodniczyć stary smok, który był ich wodzem jeszcze nim przybyli do tego wymiaru |
, zaczął.
BTW, to jak mógł nimi przewodniczyć, skoro były uwięzione?
Cytat: | od swojego ojca postanowił |
, postanowił
Cytat: | dokończyć to co on |
To, co on.
Cytat: | Terrego zostawiając chłopca |
, zostawiając.
, podczas gdy
Cytat: | nie wiedział co może teraz zrobić |
, co może teraz zrobić.
Cytat: | rozluźniły się pozwalając Terremu |
, pozwalając.
To tak słowem wstępu. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy.
Cóż, fabuła mi się podoba. Masz dość dobry styl, ale trudno ocenić coś więcej po jednym rozdziale. Jak na razie nie widzę żadnych logicznych nieścisłości. Strasznie kuleje u Ciebie interpunkcja, najwidoczniej nie masz „zmysłu przecinkowego”. Naprawdę trudno napisać na razie coś więcej, w każdym bądź razie ja nie widzę jakiś stylizacji na Tolkiena, na co zwróciła uwagę Somebody. Jedyne, co mi przywiodło na myśl Władcą Pierścieni to ta ściana i pukanie w nią laską, ale to raczej marne skojarzenie ^^ Zapowiada się dość oryginalnie, jedyne co irytuje, to właśnie ta nieszczęsna interpunkcja. |
|
|
|
|
Rivenris
Tech support
Wiek: 38 Doczy: 21 Sie 2007 Posty: 1114
|
Wysany: 2008-06-09, 23:40
|
|
|
O rany ^^ To jest dopiero krytyka na którą czekałem ^^ Dzięki Achti, za ten poradnik również
Jeśli chodzi o przecinki, czy zagubione słowa, to przeważnie jest to efekt szybszego myślenia i wyobrażania niż pisania, co kończy się zwykle maratonem klawiaturowym -.-'
Ale przynajmniej mniej błędów zauważyłeś w drugiej części co oznacza chyba poprawę xD Achti napisa/a: | Niekonsekwencja czasowa we wstępie. Najpierw piszesz, że orzeł szybuje, a później, że zobaczył. Kiedy zaczniesz pisać w jednym czasie, to warto się tego trzymać. | Ten błąd już dawno poprawiłem Niestety tutaj nie mogłem tego zrobić, bo post istniał pewien czas. Achti napisa/a: | A skąd tu nagle miska? Nic o niej wcześniej nie pisałeś, warto byłoby napisać, że stoi obok ogniska, bo jeszcze sobie pomyślę, że z nieba spadła. | Nie lubię pisać o niektórych szczegółach. Wolę skupiać uwagę czytelnika na ważnych sprawach, a potem pokazywać mu, że gdyby wcześniej "rozejrzał się dokładnie dookoła" to spostrzegłby m in miskę. Wiem, że to głupio opisałem, ale nie potrafię określić słowem o co mi dokładnie chodzi podczas pisania... Cytat: | BTW, to jak mógł nimi przewodniczyć, skoro były uwięzione? |
Cała historia w pełni nie jest do końca opisana i w książce pewnie nie będzie nigdy, bo niektórych szczegółów jest po prostu zbyt wiele. Stąd takie historyczne niejasności, bo czasem za dużo usunę i potem nie do końca uzupełniam coś, co dla mnie w moim umyśle jest pełne. Co do niewoli smoczej jest ona powiedzmy wyznaczona na pewnym obszarze, którego nie wolno im opuszczać, natomiast wewnątrz żyją one same dla siebie i egzystują pod ograniczonym nadzorem ludzi.
Jeszcze raz dzięki Z pewnością dużą część z Twoich rad uwzględnię w kontynuacji |
Ostatnio zmieniony przez Rivenris 2008-06-09, 23:44, w caoci zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
Source
Boski Łącznik
Imi: Domin
Doczy: 13 Cze 2008 Posty: 198 Skd: Sora&Naraku
|
Wysany: 2008-12-29, 19:48
|
|
|
Mi tam interpunkcja nie przeszkadzała ale może dlatego, że dawno nie czytałem tak wciągającego opowiadania ;>
Też nie widzę tutaj jakiegoś szczególnego związku z Tolkienem
Władca Pierścieni jest raczej hmm jakby to nazwać, jest napisany bardziej zawiłym językiem przypominającym mowę elfów.
Zaś tutaj ta gra postaci: smoki-sokół-mroczna,jasna magia-tajemnica bohatera... kojarzy mi się z czystą wyobraźnią i białym granitem
(tak, tak wiem... nie rozumiecie o co mi chodzi ale takie mam skojarzenia z każdą książką, która mi przypomina jakiś przedmiot ^^ dla tego opowiadania jest to smocze oko i biały granit)
Czekam na dalszą część |
Ostatnio zmieniony przez Source 2008-12-29, 19:49, w caoci zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
xacreus2
Doczy: 06 Sty 2024 Posty: 13362 Skd: 323
|
|
|
|
|
|
Nie moesz pisa nowych tematw Nie moesz odpowiada w tematach Nie moesz zmienia swoich postw Nie moesz usuwa swoich postw Nie moesz gosowa w ankietach Nie moesz zacza plikw na tym forum Moesz ciga zaczniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
| |
|