Spójrz przed siebie świt wstaje,
Nawołuje ospałego do powstania,
Smuży promieniami słońca ziemię,
Matkę, życiodajną, cierpiącą głupotę,
Ludzi działalności spisku i nienawiści,
Dźwiga na swych barkach opary,
Trucizny, smrodu, wyzysku, eksploatacji,
Wchłania, rozkłada, płacze, grzmi,
Nic nie trafia w nas, żaden znak,
Nie porusza nas dosłownie nic,
Wstajesz rano wychylasz dar natury,
Kolejną kawę, milionową od lat życia,
Nie dziękujesz za nią, tylko wymieniasz,
Kawałek drzewa i odrobinę wody na ziarenka,
nie podziewasz się, że kiedyś Ci go zabraknie,
Braknie Ci miłości, jedzenia i bliskości,
Wchodzisz do biura jako człowiek,
Wychodzisz jako wyładowany cyborg,
Idziesz do baru, siadasz, zamawiasz piwo,
Pijesz wodniste, zimne, z nutkÄ… goryczy,
Twierdzisz, że barman dolał wody jednak...
Jednak mylić bardziej się nie możesz,
Bardziej niż nad sensem swojego życia,
Co umierasz dzień w dzień, noc w noc,
Pracując na zagładę rodu, ludu, serca.
Księżyc wzmaga w tobie senność wielką,
Padasz w łożę, jak śmieci do worka,
Pasożyt z ciebie taki sam jak owsik,
żerujesz na innych, naturze i miłości,
Patrzysz w sufit i znów zamierasz.