A to wszysto z nudów Częstochowa Rlzzzzzzz
SÄ…siedzi
Nie rĂłb tego Janek! – krzyknęła Franciszka,
Matka Janka Bobka, zwanego teĹĽ „kiszka”,
Który do sąsiada ze strzelby celował,
A drugą zaś ręką matkę obejmował.
Celował do sąsiada, Marka Wojewody,
Który właśnie w łazience wychodził z wody.
Mieszkali obok siebie, dosłownie naprzeciwko,
Jednak ze sobÄ… nigdy nie poszli na piwko.
Mieszkali obaj w blokach trzydziestorodzinnych,
Lecz mieszkańców prócz nich nie było innych.
Bo któż by wytrzymał ciągłe rozboje,
Jak pistolety i strzelby mieli oboje.
Historia jak z książki, lektury ze szkoły
Tylko tutaj sąsiad po domu chodzi goły.
I o to ten problem, i o to tutaj chodzi,
Że Janek to ksiądz, i na to się nie godzi.
Problem jest taki, od nagości się zaczęło,
Już tyle czasu minęło, tyle krwi popłynęło,
Że obaj nie wiedzą o co tak walczyli,
Ale podać ręki sobie nie raczyli.
Ksiądz Jan Bobek był to mały, niski mniszek,
Lecz majÄ…cy dziurÄ™ od kuli, tuĹĽ obok kiszek
I dlatego przez ludzi nazywany „kiszka”
Szkoda było ludzią matki, tego łysego mniszka.
Która zostawić syna nie mogła, nie chciała,
I za synalkiem z bronią wciąż przez lata latała.
Wysoki, szczupły za to był Marek Wojewoda,
Który nigdy, nawet w zimie nie czół trochę chłoda.
Dziwną miał modę, po domu chodził rozebrany,
Czy lato czy zima czy hymn był grany,
Pan Mareczek zawsze miły, goły i wesoły,
Nie przeszkadzało mu że sąsiad kopie doły
Przed blokiem, żeby mu pokazać,
Że na śmierć chce go skazać.
Lecz jak później się okazało,
Wojna o goliznę z tą wojną miała mało.
Gdy ksiądz Marka miał już nożem ciąć,
Wtedy matka, księdza zaczynała pchnąć.
Kiedy ksiądz miał Marka zastrzelić,
To matka księdzu w oczy mąką zaczynała bielić.
Aż niewytrzymała i wreszcie się przyznała,
Ona gołego Mareczka wciąż podglądała
I dlatego ksiądz Mareczka nie zabił,
Lecz podpisali rozejm do domu go zwabił.
Zeswatał matkę z Markiem i poświęcił w kościele,
Żyli długo i szczęśliwie, mieli dzieci wiele.