Rajca
Doczy: 30 Cze 2006 Posty: 123
|
Wysany: 2007-01-07, 15:13 Wypytkowo
|
|
|
Wypytkowo wyimaginowana wieś, gdzieś tam w w Polsce.
Sytuacje, o jakich przeczytacie będą często wprost idiotyczne i niespotykane, taki jest mój cel. Nie znajdziecie też tu jakiegoś wątka fabularnego. Będą to bardziej urywki z życia, a także perypetie mieszkańców porąbanej wsi Wypytkowo. Na pierwszy ogień idą dwaj rolnicy, a także Ksiądz z jego przybocznym- ministrantem.
Nie mam na celu ośmieszania wsi(na której mimo wszystko spędzam wolny czas). Jest to bardziej swobodna forma, a że forma taka a nie inna
Uwaga, są tu celowe wulgaryzmy i przeinaczenia wyrazów.
Staszek i Władek się prezentują.
Zostawiając za sobą chmurę kurzu, wiejską drogą toczył się motocykl marki WSK. Po bokach przewijał się jednostajnie szpaler starych i powykręcanych wierzb. Wiele z nich przypominało wiejskie starowinki, z wykręconymi przez starość stawami i pochylonymi, garbatymi grzbietami. Czarna szlaka zgrzytała pod kołami pojazdu, zaś prowadzący, ubrany w stare i podarte ogrodniczki, a także kask a'la SS, rytmicznie ruszał ręką nadając motorowi odpowiednią prędkość. Nie rozglądał się, bo i nie było za czym, okolice znał jak własną kieszeń, dziurawą bo dziurawą, ale jednak kieszeń.
Nagle przez drogę przebiegł pies, co w widocznie spieszącym się motocykliście wywołało falę wzburzenia. Właśnie miał zmienić bieg, a zaaferowany zwierzęciem pomylił hamulec ze sprzęgłem. Cała sytuacja w jego mniemaniu wymagała odpowiedniego podsumowania:
- Oż kurwa, wysprzeglić nie zdążył- Kiedy to mówił silnik motocykla zazgrzytał niemiłosiernie. Prawdopodobnie tarcze sprzęgłowe były już co najmniej w stanie krytycznego zużycia. Po kolejnej fali zgrzytów jednoślad odmówił posłuszeństwa. Niepocieszony, ale i niepoddający się przeciwnościom losu osobnik w ogrodniczkach zsiadł. Zaś uczyniwszy to wziął się za odpalanie motocykla kopniakiem, na nic się zdały jego wręcz atletyczne wysiłki, WSK nijak nie chciała ponownie zapalić. Co gorsza, zapewne w celu dopełnienia się losu, rzeczony kopniak niefortunnie odbił w piszczel biednego rolnika. Nawet jego filce, utrzymywane w całości przez nieokreśloną substancję, której składu można było doszukiwać się w odmętach gnojownika, nie zmniejszyły impetu uderzenia. Padając i zarazem gubiąc czapkę, były już kierowca, zaklął, ot tak- dla zasady.
- Psia mać, nawet ruskie tak nie bili- Jednak już po chwili podniósł się na nogi. Kopnął swój „Wiejski Sprzęt Kaskaderski” i rozkojarzony oglądał się na boki. Los tak chciał, że w chwilę po małym wypadku, drogą nadjechała furmanka z sianem. Na wozie zaś siedział rolnik znacznej postury. Wprawa wypływająca z lat praktyki, doprowadziła do tego, że z perfekcją godził i rozdzielał uwagę między lejce i butelkę wódki, która to stała obok niego. Zobaczywszy jednak swojego, jak to teraz modnie określano, ziomka zatrzymał wóz.
- Stach, karwa mać, ździebko się za dużo napiłeś, czy ki czort?- Woźnica przeszedł do konkretów. Ton zaś jakim wyrażał się, a szczególnie nacisk i nutka potępienia w słowach o alkoholu nijak nie przeszkadzały mu w pociągnięciu z flaszki. Zaś rolnik nazwany Stachem patrzył z byka i otrzepywał się z pyłu. W tym samym czasie woźnica zeskoczył z wozu.
- Ładujem bydle i zabiere cię do chałupy, albo li pod sklep.
- Sklep, tego mnie trzeba, a teraz Władziu, na raz, dwa...- Po chwili tytanicznych zmagań z motocyklem, popartych przez wypicie kilku łyków czystej, maszyna została zapakowana na wóz.
- Nie bój ty się, wbita kirownicą i innymi członkami, nie spadnie- Woźnica wiedział co mówił, w końcu zabierał swoją konną karetką już niejednego motocyklistę. Chwilę później, dwaj gospodarze znaleźli się na koźle wozu i tak oto w ślimaczym tempie podążyli dalej. Wierzby nadal te same, droga czarna jak była, a oni kontemplowali nad flaszką.
Ksiądz proboszcz i ministrant Antoni.
- Marzy mnie się, taka prawdziwa muzyka organiczna- Proboszcz, miał wiele marzeń.
- Księże proboszczu, a co to jest muzyka organiczna?- Zapytał nowo „pasowany” na ministranta pan Antoni. Cóż to, że miał lat zgoła ponad pięćdziesiąt, skoro ministrant to prawie jak minister. Ministrem zaś chciał być każdy, a Antoni realizował swe wizje.
- Muzyka organiczna, to jak sama nazwa wskazuje muzyka wydobywająca się z organ, organów- Kapłan zająknął się na trudnym słowie- jak zwał tak zwał- wybrnął. Zawsze wychodził cało z opresji, bo to on był władzą kościoła w tej wsi, to co mówił było święte.
Pamiętał, jak, nie raz i nie dwa, głosił wiernym z ambony taką oto tezę:
- Bóg mnie wybrał, musicie wiedzieć moi mili parafianie, że jam jest głos boży, a jak nie boży to papieski.- Wierni zawsze wydawali się być na nowo zaintrygowani.- Ja tu kurwa jestem namiestnikiem Papieża- Łatwo było wmówić parafianom, że w jego ustach, kurwa nabiera nowego znaczenia.
- Ach, księże proboszczu to się nazywa mądrość prawdziwie ośmiecona- Antoni nie krył szczerego zachwytu tokiem rozumowania swojego duszpasterza.
Na tym skończyła się ta szalenie błyskotliwa wymiana zdań. Antoni musiał nakarmić sforę kundli strzegących plebanii. Ksiądz zaś, jak sam twierdził, musiał odejść, gdyż jedna z parafianek potrzebowała porady osobistej. Swoiste błogosławieństwo było jak najbardziej wskazane. Błogosławić zaś najlepiej w nocy i tylko wtedy gdy męża nie ma, z takiej zasady wychodził ksiądz. |
_________________
|
|