Umarły Anioł
Umarły Anioł
Doczy: 30 Sty 2007 Posty: 6
|
Wysany: 2007-01-31, 20:58 Serca mogą błądzić...
|
|
|
Moje pierwsze opowiadanie na tym forum Nie zwracać uwagi na literówki, które mogły wkraść się gdzieś w tekst xD
Przechodzę obok czarnego okna Pawła. Zatrzymuje się. Odwracam nieznacznie i zadzieram głowę wysoko. To moja ulubiona pora dnia. Chwila, na którą czekam codziennie.
Stoję tak chwilkę. Zagłębiam się w gęsty mrok okna.
Wreszcie odchodzę. Naładowana optymizmem. Pełna pokory i spokoju.
Wtedy też by tak było… Gdyby nie Paweł.
- Cześć. – Usłyszałam jego głos za sobą. Stałam w tej chwili z zadartą do góry łepetyną i upajałam się tymże widokiem.- Jak zawsze o dwudziestej. Mój rytuał.
- Cześć. – Odpowiedziałam zmieszana. Paweł był wspaniały. Wysoki blondyn z piwnymi oczami. Długa grzywka opadała na czoło.
- Co ty tu robisz? – Spytał dociekliwie.
I właśnie wtedy z nieba spadł śnieg. Pierwsze płatki, potem następne i następne. My zaś staliśmy obok siebie. Czułam się jak oskarżony w sądzie. Z tą jednak różnicą, że zarzut, jaki mi stawiany był całkiem słuszny. Co więcej był; akurat prawdą.
- Nic nie robię… - Wydusiłam z siebie czując, że się cała czerwienię.
- Miśka… - Zaczął Paweł. Spojrzałam na niego. Wyglądał jak czarodziej. Wysoki, szczupły, przyodziały w długi, czarny płaszcz z milionem srebrzących się płatków śniegu. Moje imię w jego ustach brzmiało tak pięknie. Delikatnie, powabnie i srebrzyście. Kiedy je wypowiadał wzlatywałam do samego nieba.
- Miśka... – Powtórzył, a ja byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. – Codziennie widzę cię o dwudziestej wlepiającą się w moje okno… Możesz mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? Bo widzisz… Ja nie bardzo cię rozumiem…
Zdębiałam. Stałam jak wmurowana. Oblewała mnie gorąca fala mieszanki gniewu ze wstydem. Co mu miałam powiedzieć? Cokolwiek teraz nie wymyślę, jest już za późno. Powiedziałam chyba najgorzej jak się dało.
- Paweł… Ty mi się podobasz.
Teraz on zdębiał.
- Masz chłopaka. Chodzicie ze sobą od dwóch lat… Wydawało mi się, że się kochacie…
- Nie kocham Kamila. Dla mnie liczysz się tylko ty… Kamil… Pomógł mi poznać ciebie, za co jestem mu ogromnie wdzięczna.
Nastała cisza. Cała dygotałam. Jak ja mogłam coś takiego powiedzieć? Jak?!
- Dlaczego mi to mówisz? – Spytał ozięble.
- Bo cię kocham!!! I dłużej nie potrafię tak trwać! Bez ciebie jest mi okropnie! – Krzyknęłam ile tylko powietrza w płucach miałam. Dwie starsze panie spacerujące po sąsiedniej uliczce spojrzały na nas z dezaprobatą.
Wybuchłam strasznym płaczem. Paweł stał osłupiały. Nie przygarnął mnie. Nie podawał nawet chusteczki.
- Przykro mi… - Powiedział chłodno. – Jesteś dla mnie za młoda. Cztery lata różnicy… Za dużo jak dla mnie. Taki związek… Jest kłopotliwy…
Na chwilę przestałam płakać. Podniosłam głowę. Kilka kosmyków ciemnych włosów zasłaniały mi lewe oko. Mimo to patrzyłam na niego z przerażeniem, smutkiem i bólem.
Niemalże wyciągnęłam przed niego serce na dłoni, a on je odepchnął w kąt. Zdeptał, zgniótł na miazgę.
Bolało.
2
- Cześć Kochanie! – Dzień później pod moim domem ukazał się Wojtek. Był niczego sobie. Może nie tak wysoki, ja Paweł. Był szarookim szatynem.
- Cześć.- Bąknęłam nieśmiało.
- A więc już mnie nie kochasz? – Powiedział spokojnie patrząc mi wprost w oczy.
Nie wytrzymałam. Spuściłam głowę w dół. Wlepiłam wzrok w jego buty.
- Co ci Paweł powiedział? – Spytałam smutno.
- Ej skarbie… Najpierw odpowiedz na moje pytanie… Kochasz mnie?
Stałam z opuszczoną głową. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.
- Przejdźmy się. – Zaproponowałam. Kamil kiwnął głową i po dziesięciu minutach cichego marszu byliśmy na polach. Za miastem było spokojnie. Płatki śniegu wirowały – zły dla mnie znak.
- Ej słońce! Zatrzymasz się w końcu? Znudził mi się ten spacer…
Stałam odwrócona plecami do Kamila. Wpatrywałam się w dal, która niepostrzeżenie zaczęła się kurczyć. Przyduszać mnie do zimnej ziemi.
- Ale z ciebie niewychowana paniusia! – Prychnął Kamil. W tej chwili wyczułam od niego alkohol. Nic dziwnego, miał w końcu dziewiętnaście lat, tak jak Paweł. Co ja, piętnastoletnia dziewczynka mogłam z nim robić tyle czasu?
- Odpowiedz na pytanie maleńka… Kochasz mnie?
Zrobiłam dwa kroki w przód. Złapał mnie za rękaw kurtki. Wyrwałam się. Znów mnie złapał. Silne ręce zacieśniły się na moich wątłych ramionach. Łzy leciały mi z oczu.
- Teraz beczysz?! Wredna, głupia dziewczyno, jak możesz..? – Wysyczał. – Mogłaś od razu powiedzieć, do czego jestem ci potrzebny. Ale nie! Wolałaś się mną zabawić… Jak kukiełką! Szkoda tylko, że ja byłem taki ślepy i nie widziałem, za kim tak naprawdę patrzysz…
Wyrwałam się i biegłam wzdłuż wąskiej dróżki.
- Dopadnę cię! – Słyszałam ochrypły głos za plecami.
Obejrzałam się, Kamil biegł za mną. Przyspieszyłam. Teraz był to bieg o wolność. O moją zakichaną wolność.
Szybko dobiegłam do asfaltowej drogi. I wtedy zobaczyłam samochód. Jechał dość szybko. Kierowca przekonany był, że zaczekam aż przejedzie. Nie zaczekałam. Wskoczyłam wprost pod rozpędzone kółka. Zaszumiało. Ostatnie, co pamiętam, to szczęście. Wydawało mi się, że się unoszę. A więc nie pójdę do piekła. Byłam wolna.
3
Miśka, słyszysz mnie?! Misiu odezwij się proszę… - Otworzyłam nieśmiało oczy. Zobaczyłam, że mama pochyla się nade mną zapłakana. Gdzie ja byłam?
Białe ściany otaczały mnie zewsząd. Po chwili ukazał się jakiś mężczyzna w białym fartuchu.
- Dobrze się czujesz? – Spytał patrząc na mnie. – Wpadłaś pod samochód. Na szczęście nic ci się nie stało oprócz kilku niegroźnych zadrapań i stłuczeń…
Na szczęście nic ci się nie stało! Na nieszczęście. Znów tu jestem. Na ziemi, w świecie przegranych… Wśród ludzi egoizmu, pokoleń materialistów i rodów plotkarek…
Leżałam kilka dni, kiedy w końcu odzyskałam na tyle siły, by móc się swobodnie podnieść z łóżka i bez niczyjej pomocy zjeść obiad.
Szpital na ulicy Makowej był starym, obdrapanym budynkiem, który wszyscy omijali wielkim łukiem. To miejsce tylko do umierania… Rzadko kiedy ktoś wszedł tu poważnie chory i wyszedł zdrowy.
Ze mną jednak nie było tak źle. Co gorsza, czułam, że fizycznie już w pełni odzyskałam siły.
Pewnego dnia leżałam jak zwykle wpatrując się w niewidoczny punkt na białej ścianie sali, kiedy wszedł wysoki mężczyzna w czarnym fraku. Podszedł do mnie.
- Nazywam się komendant Rogowski. – Powiedział twardym, przeszywającym głosem. – Jestem by przesłuchać panią w sprawie zajść w czwartek piętnastego stycznia…
- Przepraszam pana! Nie powinien pan teraz przychodzić! Proszę stąd wyjść! – Do sali wbiegł lekarz.
- Chcę tylko przeprowadzić… - Nie dokończył, bo lekarz, Gilowski jak się później okazało, stanowczo odparł:
- Pacjentka nie jest jeszcze gotowa na wywiady i przesłuchania… Umówiliśmy się przecież, że jeśli jej stan polepszy się na tyle, żeby bez przeszkód mogła z wszystkimi rozmawiać, poinformujemy pana. – Mówił, a ja byłam do reszty zgłupiała. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Tak więc żegnam… - Zakończył dyskusję stanowczo lekarz.
Długo myślałam nad tym, o co chciał mnie spytać komendant Rogowski. O czym wiedział, a co chciał poznać.
Tego samego dnia, do Sali szpitalnej, w której leżałam, przyszła moja mama.
- Córeczko… Tak się o ciebie baliśmy… - Mówiła długo. Potem jednak zamilkła, spojrzała na mnie. Musiałam strasznie smutno wyglądać, bo zauważyła.
- Co ci się stało? Źle cię tutaj traktują? – Spytała bacznie.
Spojrzałam na swoją rodzicielkę. Była piękną kobietą. Wysoka, szczupła z pięknymi, naturalnymi blond włosami. Z brązowymi oczami i wąskimi ustami. Przyodziała była niezbyt starannie. Do brązowych spodni od żakietu włożyła białą, sztywną bluzkę i kamizelkę – czarną. Mimo wszystko, było w niej coś tak dziwnego, co sprawiało, że człowiek przebywający w jej towarzystwie tracił zupełnie smutek. Przyciągała ludzi. Potrafiła godzinami ich słuchać, a kiedy trzeba było – służyła dobrą radą.
Kochałam ją z głębi serca.
- Kochanie… Powiedz mi… - Zaczęła po dłuższej chwili namysłu. – Czy ty wskoczyłaś pod te auto… Czy specjalnie wskoczyłaś? – W jej głosie wyraźnie wyczuwałam lęk.
I co ja jej niby miałam powiedzieć? Że tak? Martwiłaby się. Załatwiała psychologów, pedagogów. Kto wie, może i księdza.
Więc mam skłamać? Wyczuje. Co gorsza pomyśli, że mało mnie obchodzi, skoro kłamię w żywe oczy.
Pozbawiona jakiejkolwiek szansy odpowiedzi leżałam skulona. Cicha.
- Proszę, powiedz mi…
- To Kamil nic ci nie mówił? Biegł tuż za mną… - Próbowałam wybadać sytuację.
- Kamil był pijany. Raczej nic nie pamięta, ale zaprzecza, żebyś wbiegała pod auto umyślnie. Twierdzi, że to był wypadek. Innego zdania jest kierowca... Mówi, że widziałaś go, że skoczyłaś… - Zawiesiła głos. Było jej ciężko.
Znów czułam ból.
4
Kamil ani Paweł nie pokazywali się w szpitalu. Z jednaj strony się cieszyłam, że ich nie widzę, z drugiej jednak… chciałam ich widzieć!
Nadszedł dzień, w którym lekarz Gilowski wypisał mnie do domu. Ubrałam się i zaczęłam żmudny proces pakowania swoich maneli, ubrań etc. Jak na przyzwoita dziewczynkę nastało – zaścieliłam porządnie łóżko.
Już skończyłam się pakować, kiedy w drzwiach sali ukazał się komendant Rogowski. Pewnie znów chciał mnie przesłuchać…
- Dzień dobry… - Powiedziałam bezpłciowo, poczym skierowałam wzrok za okno.
Było już ciemno. Światła latarni sączyły żółto pomarańczowe smugi wzdłuż śniegu. Nadawały mu niezwykłych barw i refleksji. W powietrzu krążyły ospale duże, grube płaty śniegu. Było wprost bajecznie!
- Jak się zapewne domyślasz, chciałbym zadać kilka pytań. – wyrwał mnie z zamyśleń twardy głos. Odwróciłam się. Założyłam ręce na piersi i kiwnęłam głowa na znak, że jestem gotowa udzielać wszelakich odpowiedzi.
Odpowiadałam płynnie na wszystko, o co się mnie spytał. Głownie chciał wiedzieć, co robiłam owego dnia. W końcu doszedł jednak do tematu wypadku.
- Czy wskoczyłaś pod te auto?
- Nie. – Odpowiedziałam automatycznie. – Naprawdę nie wiem, jak mogłam go nie zauważyć… - kłamałam jak najęta, patrząc mu wprost w oczy. Gdzie się tego nauczyłam? Sama nie wiem. Chyba się taka urodziłam.
- Ciekawe, ciekawe… - Mruczał komendant. Powiedział jeszcze kilka bezsensownych zdań, których z pokorą wysłuchałam i wyszedł.
Spojrzałam w okno niespokojna. Śnieg padał szybko, wściekle.
***
Wyszłam na zewnątrz szpitala. Mróz ściskał mi policzki. Było okropnie zimno. Rozejrzałam się wkoło. Ani jednaj żywej duszy! Jak na ironie po drugiej stronie ulicy – cmentarz! Kto postawił szpital naprzeciwko ponurego miejsca spoczynku kilkuset nieboszczyków??? Ktokolwiek to był, wykazał się wielka pomysłowością.
Zamówiłam taksówkę, bo jeszcze nie czułam się na siłach by pokonać spory kawał drogi do domu.
5
Do szkoły wróciłam po tygodniu. Od wejścia w jej szerokie bramy towarzyszyły mi ostre plotki. Wszyscy szeptali. Wszyscy patrzyli w moja stronę. Wszyscy wytykali mnie palcami. Szłam przez szkolny korytarz i udawałam, że nic nie słyszę.
Nie wytrzymałam długo. Zamiast skręcić w prawo i udać się na pierwszą lekcje, poszłam do toalety.
Było to na prawdę obskurne pomieszczenie. Drzwi niektórych kabin nie zamykały się. Poza tym śmierdziało niemiłosiernie. Ponoć po trzydziestu sekundach człowiek uodparnia się na zapach. Spędziłam tam pięć minut. Prawie zwariowałam. Wyszłam z nieszczęsnej łazienki i poszłam do szatni. Zaszyłam się w kąciku i czekałam. Sama nie wiem, na co.
Szkoła, do której chodzę nie jest przykładem nowoczesnej architektury. Ma stare boksy, dawno nieodnawiane klasy i korytarze. Często przepalają się żarówki. Mimo to, dotychczas uważałam ten budynek za przyjazny. Teraz stał się dla mnie złym. Czułam się niemal tak., jakbym wtargnęła na czyjś teren. Na obszar złowrogo nastawionych mi plemion. Z każda sekundą było mi coraz gorzej. Czy miałam stamtąd odejść? Porzucić to wszystko w cholerę? Może to było jakieś wyjście… Ale nie takie, o jakim myślałam. Kilka gorących łez wyciekło spod przymrużonych powiek i spłynęło po policzkach. Płakałam bezgłośnie.
- Coś się stało? – Miałam zamknięte oczy. Nie zauważyłam jak przede mną wyrósł jakiś chłopak. Stał koślawo i patrzył zadziornie w moja stronę. Pewnie jakiś obkuty trzecioklasista – Pomyślałam. Zerknęłam katem oka na owego nieszczęśnika. Minę miał mrawą. Włosy brązowe, krótko ścięte. Rysy twarzy ostre. Długie. Był też wysoki. Prawie tak wysoki jak Paweł. Czego ode mnie chciał?
- Dawid. – Wyciągnął dużą dłoń w moja stronę. Spojrzałam niepewnie. Rękawem wytarłam zaszlochana twarz. Ręka chłopaka była ciepła i przyjemna w dotyku.
- Ja jestem Miśka. – Odpowiedziałam cicho. Tak, jakbym bała się spłoszyć owego chłopca.
- Dlaczego nie jesteś Misiu na lekcjach? – Spytał dociekliwie. W jego głosie było coś z pobłażliwości.
- Nikt mnie tu nie chce…- Odparłam i wybuchłam gorzkim płaczem. Podał mi chusteczkę i poczekał aż się uspokoję.
- A… Kim ty właściwie jesteś? – Spytałam wciąż załzawiona.
- Kolegą Pawła. – Odpowiedział bezuczuciowo. – Chciałem z tobą porozmawiać.
Spojrzałam na niego z wściekłością.
- To już Paweł nie ma odwagi stanąć ze mną twarzą w twarz?! – Prychnęłam. – Przekaż swojemu przyjacielowi, że nie mam mu już nic do powiedzenia. Jak się domyślam, on też nie ma mi nic do oświadczenia… - Powiedziałam, po czym wstałam i wyszłam ze szkoły. Naprawdę mnie tu nie chcieli.
***
Szłam w pojedynczej bluzie przez miasto. Wokół ludzie opatulali się płaszczami, szalikami i nasuwali na głowy czapki. Mnie nie było zimno. Ja już nic nie czułam. Doszłam do majestatycznego budynku kina. Przeczytałam wszystkie ogłoszenia i seanse. Skierowałam się ku parku.
Zieleni już dawno nie było. Za to delikatny śnieżek prószył zewsząd. Opadał stopniowo na moje długie, ciemne włosy i sprawiał, że były wilgotne. Usiadłam na zimnej ławce. Podkuliłam nogi pod siebie, plecak walnęłam gdzieś pod ławkę. Moje pierwsze w życiu wagary. Nuda.
- No panienko! Co tu robimy? – Przede mną stanął komendant Rogowski. Na nic nie zdałyby się jakiekolwiek wyjaśnienia. Mundurowy zgarnął mnie na policję, powiadomił szkołę i mamę.
Pani dyrektor była zawsze życzliwą i wyrozumiałą kobieta. Mama zresztą też. Opowiedziałam im o tym, jak się ze mnie w szkole śmieją, jak kpią i wytykają palcami. Mama miała zatroskaną minę. Z jej oczu wyczytałam smutek. Z całą pewnością martwiła się o mnie. Pani dyrektor Jarocińska patrzyła tylko w dal, za okno kawiarni, w której akurat siedziałyśmy. Podano nam gorącą herbatę, jakieś tam ciastko i kosmiczny rachunek. Pani Jarocińska wzięła go do ręki i bez słowa zapłaciła za wszystko.
6
Po nieudanych wagarach rozchorowałam się. Leżałam kilka dni plackiem w łóżku. Nikt nie przyszedł dać mi lekcji. Czyżby Agnieszka o mnie zapomniała? To niemożliwe. Znałyśmy się osiem lat. Byłyśmy przyjaciółkami. „Papużkami nierozłączkami…”
Po kilku dniach, w których byłam niewiarygodnie sama, zrozumiałam – na nikogo nie mogę już liczyć. Postanowiłam się nie poddawać. Pokazać tym szkolnym burakom, kto tu naprawdę rządzi.
***
We wtorek pewnym krokiem ruszyłam do szkoły.
- Moja mama przyszykowała ci sznur, jakbyś chciała spróbować czegoś innego… - Odezwała się jakaś blondynka, gdy weszłam do szkoły.
- Dziękuję. Obejdzie się. – Powiedziałam najspokojniej jak umiałam. – Preferuje śmierć pod kółkami. – Dodałam tryumfującym głosem, poczym z dumnie uniesioną głową udałam się do boksu szatniowego. Oprócz Marka, nie było tam nikogo.
- Hej Maleńka! – Przywitał mnie, gdy tylko zbliżyłam się. – Bałem się o ciebie…
Spojrzałam w jego kierunku. Stał z głupim uśmieszkiem na twarzy i udawał nie wiadomo, kogo.
- Ej słońce! Rozchmurz się! – Zwrócił się w moją stronę.
- Czego ty tak właściwie chcesz? – Nie wytrzymałam z pytaniem.
- Wiesz… Założyłem się z chłopakami, ze przejdę z tobą przez korytarz… Chodź…
- Chyba sobie żartujesz.! – Powiedziałam delikatnie oburzona. Nie mogłam jednak pokazać po sobie, że wewnątrz wszystko mi kipi ze złości.
- Ej no… Nie opieraj się…
Podeszłam bliżej Marka. Był mojego wzrostu szatynem. Odznaczał się niewymownie wielką urodą, choć dla mnie był właściwie nikim. Zbliżyłam swoją twarz jak najbliżej niego. Spojrzałam wyzywająco w czarne oczy, poczym rzuciłam;
- Idiota z ciebie, wiesz?
I odeszłam. Pełna dzikiej satysfakcji.
Pierwszą lekcją w tym dniu była biologia. Do klasy weszłam równo z dzwonkiem wywołując fale gwizdów i szeptów. Przez chwile przeszła mnie nagła myśl, zupełnie jak strzała; Dłużej nie mogę… Szybko jednak odrzuciłam to zrezygnowanie. To jest walka; albo ja, albo oni.
Do końca dnia powtarzałam wiele razy numer z blondynką. Działał niezawodnie.
Kiedy wychodziłam ze szkoły, obok mnie zjawił się Dawid.
- Hej, gdzie tak gnasz? – Spytał jak zawsze nie kryjąc zaciekawienia.
- Do domu, ale jak się uda to może nawet pod kółka… - Powiedziałam ironicznie.
- Żartujesz sobie chyba? – Zląkł się.
- Oczywiście. – Powiedziałam mimowolnie. Szliśmy w długim milczeniu. Wokół spadało milion pięknych cząstek puchu. Ach! W końcu zima!
- Chciałem się ciebie o coś spytać… - Zaczął nieśmiało chłopak.
- Tak?
- Widzisz… Paweł… On chciał się z tobą spotkać, ale w szkole nie miał odwagi…
7
Sama nie wiem, dlaczego tam poszłam. Moja ciekawość chyba przezwyciężyła wszystkie siły samozaparcia, jakie w sobie dotychczas nosiłam. A może po prostu miłość, jaką darzyłam Pawła była tak silna, że za wszelką cenę chciałam go zobaczyć? Choć przez chwile poczuć, że jest obok. Niby przypadkiem otrzeć się o jego silne ramie tylko po to, by było mi dobrze. Poczuć jak pachnie. Usłyszeć jak się śmieje. Zobaczyć go.
Dawid wskazał mi za miejsce spotkania osiedlowy plac zabaw. Paweł miał się tam zjawić po dwudziestej.
Kiedy przyszłam do domu po szkole, było mi lżej. Czułam, że mam w sobie tą potężną siłę, jaką miałam niegdyś, a o którą obawiałam się, że wygasła.
Zjadłam obiad, który po raz pierwszy od wielu dni jakoś mi smakował. Odrobiłam wszystkie lekcje i wzięłam Charly’ego (mojego ogromnego owczarka niemieckiego, długowłosego) na spacer. Pies instynktownie chyba wyczuł, że jestem w dobrym humorze, bo biegał wokół mnie i łasił się. Potem znów wróciłam do domu.
Nasze mieszkanko jest niewielkie. Zwykłam na nie mówić „dom”, a nie „mieszkanie”, jak mówiła moja rodzicielka. Rodzeństwa nie miałam. Jedynym towarzystwem była moja mama i Charly. Nie narzekałam. Podobało mi się moje spokojne, dotychczasowe życie. Czasem zdarzały mi się drobne „wygłupy”, ale w końcu „ Cóż jest warte życie bez uniesień?! Bez tych szaleństw, którym ludzie chłodni, dają miano występku i zbrodni? Takie życie, to jak słotna jesień…”
Ten cytat kiedyś usłyszałam i tak bardzo mi się spodobał, że stał się moja dewizą. Dewizą na dziś, jutro i wczoraj…
8
Wyszłam z domu na pół godziny przed czasem spotkania z Pawłem. Krążyłam po pobliskim parku. Słabo oświetlone alejki były kiedyś moimi najlepszymi przyjaciółkami. I zakręty… Kiedy miałam jakiś problem chodziłam bardzo długo. Pomagało.
W ułamek sekundy przypomniałam sobie moje stare problemy. Błahe.
W końcu udałam się na plac i z zadowoleniem stwierdziłam, że Paweł już na mnie czeka. Serce biło szybciej, gwałtowniej. Nogi jakieś takie z waty. I zawroty głowy. Szłam powoli w jego stronę, a kiedy mnie zobaczył bałam się, że to spojrzenie mnie stopi, jak kostkę lodu stapia słońce.
- Witaj. Już się bałem, że nie przyjdziesz… - Powiedział podchodząc do mnie. Jego cieple, ciche słowa działały jak balsam na moje rozdarte wnętrze.
- Cześć. – Rzuciłam tylko krótko.
- Bałem się o ciebie. – Powiedział czule, a serce mimo wyraźnych znaków mózgu „nie daj się!” rozpłynęło się zupełnie. Stałam ogłupiała. Na szczęście Paweł przejął inicjatywę mówienia.
- Ja… Ja o wszystkim wiem. Kamil mi wszystko powiedział. Pamięta. Dokładnie wszystko, jak wtedy było… Kazałem mu nikomu nie mówić. Nie chciałem, żebyś miała jakieś problemy… Choć bez tego je masz. Nie jest ci łatwo, co?
- Nie jest. – Potwierdziłam.
- Przykro mi… - Powiedział i zbliżył się do mnie. Pocałował.
To, co trwało sekundy, było dla mnie wiekami. Pięknymi, miodowymi latami. Modliłam się by już nie wypuszczał mnie z silnych ramion. Było mi tak dobrze!
Potem poszliśmy na późna kawę do pobliskiej kawiarni. Paweł cały czas się śmiał, patrzył na mnie.
- Masz piękne oczy… - Wyszeptał mi wprost do ucha, kiedy wyszliśmy z kawiarni. – Pójdziesz ze mną do domu? Rodziców nie ma…
Nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Wiedziałam, co to oznacza. Tłumaczyłam siebie tym, że kiedyś musi się to stać.
I stało się.
9
Nie żałuję żadnej chwili, jakiej z nim spędziłam. Wszystko było wspaniałe. Gorąca miłość na jedną noc… Chociaż tyle… Aż tyle…
Paweł miał dziewczynę. Wiedziałam, że gdybym teraz coś pisnęła, mógłby ją stracić.
Byłam wredna. Byłam wyrafinowana. Zrobiłabym to. Bałam się jedynie tego, że obiekt moich westchnień znienawidzi mnie za to świństwo. Wolałam więc poczekać. Czas psuje wszystko. Zarówno fotografie, marzenia, miłość jak i nas. Jest bezwzględny rzuca nami jak popadnie. Często boleśnie.
Do szkoły na następny dzień poszłam szczęśliwa. Cieszyłam się ze swojego sekretu z Pawłem. Łączył nas w jakiś sposób. Uściślał. Był miejscem ucieczek zmartwionych myśli.
Kiedy wchodziłam do szkoły stał pod białym filarem. W naszej szkole pełno jest takich kolumienek. Starych, obdrapanych, zakurzonych czasem i wspomnieniami.
Na mój widok chłopak uśmiechnął się nieznacznie. Tylko tak, bym ja mogła odszyfrować ten znak.
Szczęście z każdą chwilą kumulowało się we mnie. Czułam się lekko do czasu, kiedy na długiej przerwie zostałam wezwana do dyrektorki.
Weszłam do małego gabinetu, w którym było czuć kawą. Na myśl przyszło mi wczoraj i upojne chwile w kawiarni. Rozmarzyłam się.
- Usiądź. – Rozkazała Jarocińska.
Dopiero kiedy usiadłam i wdałam się wnikliwszej analizie wnętrza, w którym się znajdowałam, zobaczyłam psycholog szkolną. Ta kobieta z cała pewnością nie cieszyła się poważaniem wśród uczniów. Zwana Wsysaczką, bądź tez Odkurzaczem. Wiedziała o nas takie rzeczy, których my sami o sobie nie wiedzieliśmy…
- O co chodzi? – Przerwałam sztywną cisze, jaka panowała w gabinecie.
- Nie wiemy, jak to na prawdę było… Czy wskoczyłaś pod ten samochód, czy też nie… Jednak dochodzą nas pogłoski, że preferujesz śmierć pod kołami… - Odezwała się grobowym głosem pani psycholog.
Spojrzałam na rudą kobiecinkę ciepło. Wytłumaczyłam wszystko, co mogłam jej wytłumaczyć.
- Było by jednak lepiej, gdybyś znalazła sobie jakiś inny sposób reagowania na tego typu komentarze… - Pouczyła mnie dyrektor Jarocińska.
- Postaram się pani dyrektor, ale to naprawdę nie jest takie łatwe… A teraz, czy mogę wracać na lekcję? Bo chyba się już zaczęła…
- Za momencik. – Przerwała mi dyrektor. – Zarówno twoja mama jak i wychowawczyni oraz również ja, zdecydowałyśmy się, że powinnaś odbywać rozmowy z psychologiem szkolnym – tu spojrzała znacząco na panią Odkurzacz.
- Moja mama? – Spytałam powoli, z niedowierzaniem w głosie.
- Tak. Dzwoniłam do niej. Wyraziła zgodę. – Odpowiedziała bezuczuciowo Wysysaczka.
- Macie mnie za czubka?! – Krzyknęłam na całe gardło. Tego było za wiele.
Poderwałam się z krzesła i z drżąca wargą stałam przez chwilkę. Chciałam stamtąd uciec – zostałam. Chciałam coś powiedzieć – nic nie powiedziałam.
- Po prostu wszyscy myślimy, że możesz potrzebować pomocy, bo te plotki… - Zaczęła tłumaczyć się dyrektor Jarocińska. Nie zdążyła skończyć swojej pięknej gadki, wtrąciłam się;
- Nie potrzebuje ŻADNEJ pomocy!!! RADZĘ SOBIE!!!
I wyszłam z gabinetu.
Zaraz pomyślałam o Pawle. Znowu byłam spokojna…
10
Przez jakiś czas naprawdę sobie radziłam. Potem? Coś zaczęło się kruszyć jak skała z piasku… Przyjaciół nie miałam… Pawła też nie. Co gorsza nic nie zapowiadało jego końca miłości do swojej dziewczyny. Było mi ciężko, ale wytrzymałam.
Jakoś minęła mi długa zima. Z nagich drzew znikła piękna szadź. Trawniki znów miały kolor zielony. Krzaki zaczęły kwitnąć. Ptaki śpiewać swoje zawiłe ballady. I ludzie wypełźli na „świeże powietrze” – jak zwykli mówić. Zupełnie tak, jakby w zimie było nieświeże.
Rozpoczęła się wiosna. Trzeci rok mojego kochania. Miałam trzynaście lat, kiedy poddałam się urokowi Pawła. Długo obmyślałam taktykę, aż w końcu poznałam Kamila, jednego z jego kolegów. Zbliżyłam się do niego, może za bardzo. Oszukałam. Wykorzystałam. Porzuciłam.
Zupełnie jak w dzieciństwie porzucałam stare, niepotrzebne mi już zabawki. Czy to znaczy, że jestem taka od zawsze? Potem ten „wypadek”. Następnie noc z Pawłem. Nie żałowałam tego. Mam szesnaście lat. Możliwe, że byłam na to za młoda. Ale taka „okazja” mogła mi się już w życiu nie przydarzyć. A Paweł był takim chłopakiem, o którym marzyłam z drżącym sercem. Dlaczego miałam mu się wtedy nie poddać? Powiedzieć „nie”? Kochałam go. Kocham nadal. Wierzę, że w końcu coś się odmieni i łaskawy los da mi przeżyć jeszcze raz to piękne uczucie z Pawłem.
Całą wiosnę żywiłam swoja wyobraźnie marzeniami. Nastał czerwiec. Gorące lato. Nasza klasa jechała z klasą Pawła na „Zielona szkołę” Długo zastanawiałam się, czy jechać. Jednak kiedy dowiedziałam się, że owy chłopak jedzie, bez najmniejszych sprzeczności w samej sobie, zdecydowałam się pojechać. W końcu wystarczył mi jego widok, jego szczęście, by było mi dobrze.
11
- Po co ci tyle letnich bluzek! Na pewno będzie padać! – Pakowałam się. Mama stała za mną krytykując mój ekwipunek.
- A jak będzie słońce? – Spytałam z pretensją w głosie.
- Nie będzie. Na litość boską! Oglądnij pogodę to się przekonasz…
- Ojej… – Odpowiedziałam zdawkowo. Mama tego nienawidziła. Wyszła z mojego pokoju i poszła zrobić sobie kawy do kuchni.
Siedziałam nad otwarta walizką i totalny mętlik plądrował moje myśli. Czułam, że coś się stanie. Coś stanie się na tej Zielonej Szkole. Kobieca intuicja, nie była jednak na tyle wyćwiczona, by podpowiedzieć, co. Ja też nie potrafiłam tego rozszyfrować.
W drzwiach pokoju pokazała się mama. W jednej ręce trzymała żółte kalosze, w drugiej zaś zielony kubek z mocną, aromatyczna kawą. Uwielbiałam jej zapach, kiedy rankiem budziłam się i jeszcze przez kilka krótkich chwil leżałam nieprzytomna. Ten zapach pobudzał.
- Mamo! Co to jest?! - Spytałam głupkowato.
- Jak to; co? Kalosze. Przecież widzisz. – Odpowiedziała.
- Po co?
- Bez nich nigdzie cię nie puszczę...
Oparłam się plecami o twarda deskę łóżka. Zaczęłam się śmiać. Traktowała mnie wciąż jak dziecko. Myślała, ze nie potrafię o siebie zadbać. Że wszystko, co ważne dopiero przede mną… Może nawet miała w tej chwili rację, ale mnie to zupełnie rozbawiło.
Urażona rodzicielka położyła kalosze obok walizki a sama udała się na fotel w rogu pokoju. Rozsiadła się wygodnie i czujnym okiem sprawdzałam wszystko, co zamierzałam, wziąć ze sobą.
- Wiesz… - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia. – Tak w ogóle to nie sądziłam, że będziesz chciała jechać na tą wycieczkę…
- Dlaczego? – Spytałam nie odrywając się od pakowania.
- Bo widzisz… To wszystko co się stało ostatnio… Już nie masz tylu przyjaciół co wtedy, prawda?
- Nie mam.
- No właśnie…
Obydwie zamilkłyśmy. Dokończyłam pakowanie ręczników i spojrzałam na nieszczęsne kalosze. Wprawdzie z boku walizki było jeszcze trochę wolnego miejsca, ale… Przeniosłam wzrok na mamę. Potem znów na kalosze. A potem całkiem bez namysłu wpakowałam te nieszczęsne buty i zapięłam walizkę.
- Gotowa. – Odpowiedziałam dumna z siebie, że tak szybko się uwinęłam.
- Nie prawda. – Powiedziała cicho mama. Spojrzałam na nią zdziwiona. – Zapomniałaś podpasek.
12
Kawiarnia „Pod stokrotkami” była naprawdę miłym wnętrzem. Kilka okrągłych stolików i parę wygodnych, ażurowych foteli. W kącie jakaś antyczna lampa, na ścianach kilka barwnych impresji. Niby niewiele, a wszystko to sprawiało uczucie przytulności i komfortu.
Do odjazdu miałam jeszcze jakieś pół godziny. Dlatego zaglądnęłyśmy tu z mamą, żeby nie stać pod PKSem.
Zamówiłyśmy dwie herbaty. Przyniosła nam je pani. Niezwykle wysoka. Można nawet powiedzieć, że zgrabna. Na plakietce, którą miała przyczepioną widniały fantazyjne litery składające się w piękne według mnie imię „Malwina”. Kiedy owa kobieta odeszła od stołu, powiedziałam mamię, że podoba mi się to imię.
- Głupstwa pleciesz. – Skarciła mnie srogo, za co byłam na nią zła. No bo co jest takiego złego w imieniu „Malwina”?
- Chciałam z tobą poważnie porozmawiać. – Przerwała mój gniew mama.
- Słucham ciebie, mamo... – Odpowiedziałam bawiąc się srebrna łyżeczką.
- Nie chcę, żebyś popełniła jakieś głupstwo na tej wycieczce. Nie chciałabym się za ciebie wstydzić… Wiem, że będzie ci ciężko, bo dzieci, to znaczy młodzież z twojego rocznika mają o tobie nienajlepsze zdanie. Ale… Nie reaguj na nich...
- Mamo! Przecież ja się dobrowolnie na to zgodziłam, żeby z nimi jechać! Przecież ja to wszystko wiem! – Parsknęłam niezadowolona.
Dużo czasu upłynęło, zanim mama ponownie się odezwała. Siedziała sztywno sącząc herbatę.
- Dlaczego chcesz jechać? – Niemalże wyszeptała.
- Bo… Bo się zakochałam. – Powiedziałam jeszcze ciszej niż ona. Wstałam, przytuliłam się do niej i powiedziałam, że na mnie już czas.
Szłam powoli przez zalany słońcem i zielenią park. Ptaki śpiewały. Kasztany wciąż kwitły.
Wokół pełno było spacerowiczów.
Ciągnęłam swoją walizkę na kółkach i myślałam o tym wszystkim, co wydarzyło się ostatnio.
„Co się dzieje?” Po głowie wciąż kołatało mi to jedyne pytanie. Za nic w świecie nie mogłam się od niego uwolnić. W końcu jednak opuściłam park. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że nasz autokar właśnie zaparkował i wszyscy wchodzą do środka.
13
- Cześć, jestem Stefan.
- Cześć. Miśka.
Usiadłam w autokarze przed Pawłem, który jechał z nami. Niestety, nie miałam już przyjaciół, a miejsc wolnych nie było. Tak więc dosiadłam się do chłopaka z klasy Pawła.
Nasz szkoła, była jakby podwójna. Było w niej i gimnazjum, i liceum. Byłam w drugiej klasie gimnazjalnej. Paweł – w trzeciej licealnej. Cztery lata różnicy. Spojrzałam na roześmianych licealistów. Napisali maturę. Chyba dobrze, sądząc po uśmiechach na twarzach. Jadą na ostatnia wycieczkę szkolną.
- Ładnie się nazywasz… - Zabajerował mnie na wstępie.
- Dzięki. – Odpowiedziałam krótko. Rzuciłam spojrzenie na Pawła. Siedział zmieszany ze swoją dziewczyną. Za chwile do autokaru wszedł Dawid i usiadł przede mną.
- Hej Mała! – Powitał mnie entuzjastycznie. Zawsze mnie tak nazywał. Nie miałam mu tego za złe. – Nie myślałem, że z nami pojedziesz…
- Ja też.
Na tym skończył się mój luźny dialog z Dawidem. Zbyt bardzo byłam podenerwowana, by móc spokojnie prowadzić konwersację. Przecież za mną siedział Paweł!
Całą drogę obserwowałam go przez ramię. Była cudowny. W każdym calu idealny. Jak anioł. Marzyłam, że kiedyś mu to powiem, że on wtedy roześmieje się, weźmie mnie w ramiona i nigdy, przenigdy nie opuści…
Na postojach nie wychodziłam z autokaru. Dopiero na ostatnim, coś mnie tknęło, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
Ucięłam sobie małą przechadzkę wzdłuż pobocza stacji benzynowej. Zagarnęłam rozbiegane myśli do zagrody, kiedy zjawił się Paweł.
- Nie przypuszczałem, że jedziesz…
- Ja też nie…
Nastał chwila ciężkiej do zniesienia ciszy.
- Pamiętasz tą noc? – Spytał nieśmiało.
- Tak. Pamiętam. – Odpowiedziałam odważnie. Podniosłam rozczochraną po długiej podróży głowę do góry i spojrzałam mu w oczy. Był jakiś dziwny, zmieszany.
- Żałujesz? – Spytał po chwili.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie. Nigdy nie będę tamtego żałować… A ty? Żałujesz?
Zwlekał chwilę z odpowiedzią, po czym powiedział;
- Nie. Było mi cudownie.
Spojrzałam mu wtedy w oczy. Wiedziałam, że nie kłamie.
Dalsza podróż trwała już krótko, ale Paweł w obecności swojej dziewczyny, nie odzywał się do mnie. Rzucał jedynie ukradkowe spojrzenia. Drażniło mnie to, bo chciałam czegoś więcej. Rozmowy.
14
Ośrodek, w którym nas ulokowano, nie był wcale taki zły. Pokój miałam z Kingą. Cichą, delikatną dziewczyną z mojego rocznika. Od razu wiedziałam, że nie będzie z nią problemów. Pokoje były ładne; miały telewizorki, małe lodówki i łazienki. Wszystko w miarę niezniszczone.
Na terenie ośrodka mieściła się świetlica ze stołami do gry w ping - ponga, mała biblioteczka, kilka wygodnych sof zgromadzonych wokół stolika z radiem i gazetami.
Dyrektorem tego wszystkiego, był starszy pan, sprawiający wrażenie wyrozumiałego dla młodzieży.
- Cieszę się, że tu tak ładnie. – Powiedziała nie pytana o nic Kinga.
- Ja też…
- Przepraszam, że zapytam, ale czy ty wtedy naprawdę się rzuciłaś..? No wiesz, pod ten samochód…
Spojrzałam na nią piorunująco. „Jednak nie taka cicha!” pomyślałam.
- Nie. Nie rzuciłam się. – Powiedziałam dobitnie. Kinga spojrzała zdziwiona moim tonem. Pokręciła się jeszcze chwilę po pokoju i wyszła na obiad. Nie byłam głodna. Zostałam, by wziąć krótki, zimny prysznic, przebrać się i wyjść na plażę.
Trzeba powiedzieć, że pogoda od samego przyjazdu była pochmurna i deszczowa. Mama miała rację. Jak zwykle zresztą. Chciałam jednak zobaczyć morze i choć przez chwilę przejść się plażą.
Poczekałam aż przyjdzie moja współlokatorka.
- Zgłupiałaś?! – Zasyczała mi prosto w twarz. – W taką pogodę?!
- Idę! Przyjdę do dziewiętnastej, pa!
- Pa! – Odpowiedziała zaskoczona.
Ledwie doszłam do bramy, kiedy ktoś za mną krzyknął.
Odwróciłam się i zobaczyłam Dawida. Wysoki chłopak biegł w moja stronę, zakrywając się kapturem.
- Gdzie cię dziewczyno niesie w taką pogodę?
- Nad morze. – Odpowiedziałam z tryumfem w głosie. – A ty? Dokąd idziesz?
- Do ciebie. – Odpowiedział szybko. – Chciałem ci powiedzieć, że… - Zawiesił się. Roześmiał poczym nic już nie powiedział.
- No co? – Próbowałam dodać mu otuchy.
- Paweł zerwał ze swoją dziewczyną…
I była to dla mnie najwspanialsza wiadomość ostatnich miesięcy.
15
Szłam podskakując raz po raz. Żółte kalosze sprawdzały się niezawodnie. Nie dość, że przynosiły szczęście, to jeszcze nie przemakały. Doszłam nad morze.
Piękny obraz, który tak dokładnie oddawał to, co działo się w mojej duszy. Roztargnienie. Fale rozbijały się z hukiem o falochrony. Dosłownie tak, jak moje myśli o mnie samą.
Piana bieliła się wściekle. Ach… Było mi tak dobrze.
Przespacerowałam się chwilkę po molo. Zrobiło się jednak zimno i chciałam już wracać. Odwróciłam się. Przede mną stał Paweł. Patrzył wprost na mnie.
Wydawał się nie być smutny.
- Kocham cię. – Powiedział, a ja nieomal padłam.
Potem przeżyliśmy raz jeszcze to, co przeżyliśmy pół roku temu…
***
Tak. Byliśmy parą. Ludzie się dziwili. Najbardziej jednak była dziewczyna Pawła, która dosłownie kipiała ze złości.
Spędziłam cudowne dziesięć dni, w których spacerowaliśmy z Pawłem, rozmawialiśmy, śmialiśmy się…
- Przepraszam, że musiałaś na mnie tak długo czekać. – Powiedział ostatniej nocy, gdy spotkaliśmy się na molo. – Byłem… Zaślepiony i głupi. Teraz wiem. Widzę wyraźnie. Dziękuję, że zaczekałaś…
KONIEC |
|