coffee_man
Linux propaganda
Imi: Marcin
Wiek: 36 Doczy: 08 Cze 2006 Posty: 277 Skd: /home
|
Wysany: 2006-06-11, 11:52 Pieniny...
|
|
|
-PIENINY-
by coffee_man
***
Nad jezioro doszli w jakieś trzy i pół godziny. Już robiło się ciemno, a trzeba było jeszcze znaleźć drewno na rozpalenie ogniska. Przynajmniej nie padało, więc marsz z dziewięćdziesięciolitrowymi plecakami nie był tak bardzo uciążliwy.
Jezioro było wręcz ogromne! Plaża była pokryta większymi i mniejszymi kamieniami wyrzuconymi na brzeg podczas nocnych wichur. Na przeciwległej stronie wystrzelała pionowo w górę kamienna ściana. Były to Pieniny… Niebo robiło się już delikatnie fioletowe, a słońce zachodziło dokładnie za górami. Na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych oznak ludzkiej obecności, jednak ukryta pod drzewami drewniana chatka rybacka dawała poczucie bezpieczeństwa. Obok niej była wyciągnięta na brzeg niewielka łódka wraz z wiosłami. Ciekawe, kto tutaj łowi ryby?
- Widzisz, Kochanie? Ale będziemy mieli wspaniały tydzień- chłopak był oczarowany miejscem.- Ciekawe, czy chatka jest otwarta?
Dziewczyna położyła swój plecak na ziemi i ruszyła w kierunku drewnianego przybytku. Szumiący wiatr i pluskanie pstrągów w jeziorze mógł powalać na kolana… Była to ich utopia…
- Ale cudne miejsce- uśmiechała się od ucha do ucha.- Myślisz, że moglibyśmy tutaj pomieszkać przez jakiś czas?
Chłopak już otwarł drzwi i rozglądał się wewnątrz.
- Myślę, że nie będzie problemu. Zostawimy właścicielowi dwadzieścia złotych w zamian za dach nad głową- spojrzał w kierunku zabrudzonego okna.- Trochę tu posprzątamy i da się żyć…
W środku znajdowały się sieci rybackie i prymitywne wędki. W rogu stał mały metalowy piec, którego rura wychodziła przez okno. Całości dopełniał koślawy stolik z dwoma krzesłami. Wszystko wyglądało jak z innego świata.
- Marek?- zapytała łagodnie dziewczyna.
- Tak?
- A umiesz łowić ryby? Bo fajnie by było, gdybyśmy dzisiaj sobie upiekli rybę z ogniska, nie?- rozmarzonym wzrokiem patrzyła na chłopaka.
- No pewnie, że umiem!- rozpromienił się.- Kiedyś łowiłem z wujkiem.
Łowienie nie było jednak tak łatwe, jak przypuszczali. Albo ryby nie pływały tak blisko brzegu, albo ryb tam w ogóle nie było. Niemożliwe! W takim dzikim jeziorze musi się aż roić od ryb! Cholera!
Postanowił sprawdzić, czy łódka się nadaje do pływania.
***
Ale tu kurzu! Odkaszlnęła kilka razy, żeby się pozbyć pyłu w płucach, który wyzionął na nią, gdy otwarła jedną z szafek. Ale syf… Długo tutaj nikogo nie było…W szafce było kilka metalowych talerzy i kubków. Znalazła również dosyć sporą miskę. O! nada się do mycia. Tylko jeszcze potrzebna mi będzie… Lustrowała wzrokiem całe pomieszczenie szukając czegoś, co nada się do porządkowania. Po chwili znalazła tak strasznie zakurzoną flanelową koszulę, że prawie zlewała się kolorystycznie z drewnianą podłogą. Kilka razy przepłukać i będzie jak znalazł. Wyszła przed dom zabierając miskę i koszulę.
Na zewnątrz chłopak szarpał się z łódką.
- Marek! Trzeba było zawołać i pomogłabym!- zawołała widząc zmagania.
- Spokojnie, wszystko będzie- sapał chłopak, który już dawno zdjął koszulkę i teraz tylko w podwiniętych wojskowych spodniach paradował po plaży.
- A dlaczego bierzesz łódkę?
- Przy brzegu nic nie mogę złowić- zatrzymał się na chwilę i rozprostował plecy. – Wypłynę troszkę w głąb jeziora i pewnie coś znajdę.
- Tylko uważaj na siebie, dobrze? – zaniepokojonym głosem spojrzała na ogromne jezioro.
- Dobrze Oleńko! Mam nadzieję, że za niedługo wrócę i będę mógł Ci pomóc w sprzątaniu.
- Nie śpiesz się- uśmiechnęła się.- Mamy dużo czasu…
Gdy Marek dalej siłował się z łódką, Ola zbliżyła się do wody, żeby wypłukać miskę i przeprać koszulę. Mycie miski poszło gładko, bo kurz schodził przy użyciu samej wody. Koszulę najpierw wytrzepała, co spowodowało tumany kurzu, a następnie zabrała się za pranie. Mocno tarła jedną częścią koszuli o drugą, ale rezultaty były znikome. Dopiero, gdy użyła piasku, pranie zaczęło mieć sens. Przepłukała i ponownie zaczęła trzeć. Kilka razy powtórzyła cykl, gdy stwierdziła, że koszula może się nadawać do mycia.
Z miską pełną wody i flanelową koszulą zabrała się za mycie brudnych szyb.
Kurde, stereotypowe zajęcie kobiet. Ale takiej upaćkanej chałupy to jeszcze nie widziałam! W sumie, to prawie, jak człowiek pierwotny… Samiec poluje, a samica dba o ognisko domowe… Ale głupoty wymyślam! Dobra, biorę się za te okna.
Na szczęście były tylko trzy, ale oprócz okien sprzątania wymagała również podłoga.
***
Marek siedział właśnie w łódce i obserwował wędkę. Na nieszczęście nie było nawet spławika, ani kołowrotka… Naprawdę dawno tutaj nikogo nie było. Powietrze było gorące, ale niesamowicie przyjemne. Czuł się teraz jak w niebie… Spoglądał na te górskie szczyty i marzył by tu zostać na zawsze… Jakby to pięknie było zbudować tutaj dom, mieszkać cały rok i tylko niekiedy wpadać do wioski, żeby uzupełnić zapasy…Cudo… Gdy tak rozmyślał mały ptaszek przysiadł na przedzie jego łódki. Przechylił łepek w lewą stronę i uważnie przyglądał się Markowi.
- Co jest ptaszku?- zapytał dobrotliwie.- Nie widziałeś nigdy człowieka? Pewnie nie… Dziwne stworzenie prawda? Niby inteligentne jak szlag, ale sam w lesie nie przeżyje. Zrodzony z natury, ale nijak nie przystosowany do obcowania z nią… Dziwna istota i wcale się tobie nie dziwię…- zastanowił się na chwilę. – Kurde! Ja gadam z ptakiem!- Roześmiał się na cały głos i w tym momencie poczuł lekkie szarpnięcie wędki.
- Ale szczęście! Hej, panowie prehistorii! Właśnie upolowałem sobie kolację!
Wiedział, że nie może za mocno szarpnąć, bo wyrwie, haczyk z jej ust. Delikatnie, ale stanowczo podciągnął wędkę na skos w prawą stronę… Wiedział, że ryba jest już nabita, więc wyciągnął ją spod wody.
- Ale byk! – Na końcu linki szarpał się wielki sum. Marek bał się przez chwilę, że połamie mu wędkę, więc jak najszybciej przesunął ją nad łódkę i opuścił na dół. Ryba skakała na pokładzie tak, że prawie wskoczyła z powrotem do jeziora. Marek złapał ją jedną ręką, a drugą walnął rybę pięścią w głowę, żeby ją ogłuszyć. Cholera, że też nie wziąłem jakiegoś badyla! Żeby ryba przestała się szamotać musiał ją uderzyć dziewiętnaście razy. Po tej akcji na prawej pięści zostało mu pełno łusek.
- Kurde, ale akcja…- śmiał się sam z siebie. Postanowił, że zapoluje na jeszcze jedną i zmywa się do domu. Miał nadzieję, że Ola nie zamęcza się zbytnio…
***
No! Wysprzątane.
Po sprzątaniu wzięła wszystkie naczynia, żeby je umyć w jeziorze. Gdy wszystkie wyciągnęła odkryła prawdziwy skarb… Na końcu szafki było dziesięć prawdziwych woskowych świec! Wszystkie były lekko nadpalone i zakurzone, ale zawsze dawały trochę światła.
- Ale odkrycie… Marek się ucieszy- z uśmiechem na ustach poszła myć naczynia.
Gdy wracała wpadła na świetny pomysł. Zostawiła wszystko w domu i pobiegła do lasu nazbierać mchu. Wiedziała, że spanie przez dłuższy czas na karimatach jest zabójcze, bo ból po dwóch nocach jest straszny. Postanowiła wysuszyć mech i ułożyć go pod karimatami, przez co nie będą takie twarde.
Gdy zaczęła zbierać wpadła na kolejny genialny pomysł. Najpierw jednak chciała załatwić sprawę noclegu.
Podczas gdy mech się suszył na plaży, Ola zbierała do metalowego talerza jagody, poziomki, jeżyny i pokrzywy. Szkoda, że nie ma malin, ale i tak powinno być wyśmienite. Wcześniej nabrała do niewielkiego garnka wody z jeziora i postawiła na piecu, żeby się zagotowała. Miała niewielki problem z rozpaleniem ognia, ale i z tym się uporała. Gdy nazbierała pełen talerz poszła szybko opłukać całość i pognała do domku.
Idealne zgranie w czasie… Woda akurat wrzała. Wrzuciła wszystko do garnka i pozwoliła, żeby dalej wrzało. Ale będzie herbatka…
***
Gdy Marek wciągnął łódkę na brzeg było już prawie ciemno. Złowił tą swoją rybę, ale musiał czekać dosyć długo. Ola czekała przed domkiem na niego, a przed nią stał gotowy stos na ognisko.
- I co kochanie? Mamy kolację?- zapytała radośnie.
- Pewnie, że mamy! Przepraszam, że tak długo, ale ryby nie brały- usiadł koło niej i pocałował w policzek.- Co tak ładnie pachnie?
- Zrobiłam herbatę z leśnych cudów- wstała i zabrała garnek z pieca. Jakiś czas już tam stał, więc wywar był letni. Nalała do dwóch srebrnych turystycznych kubków czerwonej cieczy i wróciła przed chatkę.
- Ale jesteś zaradna- ucieszył się smakując wywar. Był naprawdę wyśmienity! Pocałował ją namiętnie w usta.
Marek wstał by zobaczyć, jak wygląda po sprzątaniu i nie mógł uwierzyć własnym oczom. W lewej części na grubej warstwie mchu leżały dwie karimaty. Okna lśniły czystością a sama podłoga też była czysta. Na stoliku paliła się świeca rzucając miłe, ciepłe światło. Wnętrze wypełniał zapach leśnej herbaty…
Wrócił przed domek oszołomiony.
- Jak się z tym wszystkim wyrobiłaś w tak krótkim czasie?- zapytał szczerze zdziwiony.
- Oj, ma się ten dar- zażartowała.
- Jesteś naprawdę kochana.
Gdy skończyli jeść rybę było już grubo po zachodzie słońca. Nie mieli soli, więc natarli ją popiołem z ogniska. Efekt był podobny. Później zmęczeni zalegli na karimatach okrywając się śpiworem. Świstanie wiatru było naprawdę kojące, a zapach wody dochodził do nich przez otwarte okno…
***
Rankiem Marek obudził się pierwszy, więc wyszedł przed chatkę. Pogoda była idealna. Ptaki latały nad wodą, słońce świeciło prosto w twarz, a zapach, jaki panował wokół był oszałamiający… Nic nie mogło się równać z tym błogim uczuciem. Tak strasznie się cieszył, że udało mu się tutaj przyjechać z Olą. Byłą pierwszą dziewczyną, w której się tak naprawdę i do końca zakochał… Nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niej. W każdej chwili o niej myślał. Najlepsze było to, że potrafił być przy niej całkowicie szczery i otwarty. Nie bał się jej powiedzieć o niczym. Była najlepszym przyjacielem…
- Ale mi się chce spać…- ziewnęła wychodząc z domku w samej koszulce i majtkach.
- Hej kochanie!- uśmiechnął się chłopak mogąc popatrzeć na jej całkowicie odkryte teraz nogi. Zawsze je podziwiał.- Mamy jeszcze jakiś chleb?
- Mamy chyba z dwa bochenki, ale trzeba oszczędzać, jak ma nam wystarczyć na tydzień- usiadła obok niego i położyła głowę na jego ramieniu.
- To dobrze, bo jestem strasznie głodny- dwuznacznie na nią popatrzył chytrze się śmiejąc.
- Dobra, dobra…-udawała złą.- Zrobię ci te kanapki- weszła do środka.
- To ja zagotuję wodę i zrobimy sobie herbatki, co?
- Dobrze, tylko nie ma drewna, więc musisz nazbierać.
- Żaden problem- zaczął ubierać sandały.- Zaraz wracam.
Gdy Ola robiła kanapki Marek poszedł po drewno do pobliskiego lasu. Dziwne… Ślady jakby dzik rozkopywał, ale jakby się dobrze przyjrzeć… Nie, niemożliwe… Szybko odgonił od siebie irracjonalne myśli i wrócił do domku niosąc sporo drewna. Ola uśmiechnęła się na jego widok.
- Pospieszyłeś się, co?
- Biegłem co sił w nogach- zażartował i puścił jej oko. Zostawił drewno pod piecem i przytulił swoją dziewczynę. Zaczęli się całować, a nóż upaprany dżemem spadł na podłogę.
- Muszę ci coś jeszcze powiedzieć- zagadnęła, gdy całował jej szyję.
- Co takiego?- powiedział stłumionym głosem.
- Musisz iść jeszcze nazbierać jagód i innych leśnych rzeczy.
- Kurde, za chwilkę- wrócił do całowania.
Po śniadaniu postanowili się wybrać łódką na drugą stronę jeziora i z bliska obejrzeć te ogromne skały. Ola zrobiła kanapki z dżemem, a resztę zapasów Marek musiał zakopać dość głęboko pod ziemią, żeby się nie zepsuły.
***
- Jak myślisz? Co tam jest?- Wskazała na ogromne skały. W pewnym miejscu, gdzie skały łączyły się z jeziorem rosło kilka drzew i mniejszych krzaków. Byli jeszcze daleko, ale już teraz dało się zauważyć, że za drzewami znajduje się malutki kawałeczek ziemi (mogła to być równie dobrze skalna półka dokładnie na wysokości jeziora).
- Pewnie wiele rzeczy wyrzuconych przez wodę- wysapał nadal wiosłując.- Jak wędka?
Ola nie marnując czasu postanowiła złowić jakąś rybę, ale chyba nie była dobrym wędkarzem.
- Świetnie- pokazała mu język.
- To nie żadne śmichy chichy, tylko poważna sprawa- zrobił uczoną minę.- Jeżeli nic nie złowisz, to nie będziemy mieli kolacji.
- Wiem, wiem…
Po jakiejś godzinie dopłynęli do skał. Marek wciągnął łódkę na płaską powierzchnię za drzewami. Okazało się, że to skalna półka. Wszędzie leżały grubsze i cieńsze badyle wywleczone przez wodę. Każdy z nich był starannie obtoczony przez prądy wodne, co sprawiało, że były doskonale obłe. Żadnych bocznych gałązek, czy wypustów. Nic! Rosło tutaj też kilka krzaków, które w jakiś magiczny sposób zdołały się tutaj zakorzenić. Widać, dla natury nie ma rzeczy niemożliwych…
- Marek! Zobacz co tutaj jest!- krzyknęła podniecona Ola.
- Co takiego?- z chłodnym sceptyzem podszedł do sprawy chłopak.- Wooo…
W skale była wydrążona jaskinia. Całkiem spora i dosyć długa. Doskonale było jednak widać, co jest w środku.
- Wchodzimy?- lekko przestraszona zapytała Ola.
- Pewnie! Takie okazje się nie zdarzają zwykłym ludziom…
Weszli do środka. Panował tam chłód i wilgoć. Ciekawe jak stara jest ta jaskinia?
- Niesamowite…- Na ścianach i suficie były malowidła. Nie było dokładnie wiadomo, co przedstawiają, ale na pewno miały wiele, wiele wieków. Na samym końcu znaleźli kilka kamiennych narzędzi.
- Jak to możliwe, że nikt tego prędzej nie odkrył?- zapytała dokładnie przyglądając się ogromnemu kamiennemu nożowi.- I dlaczego to wszystko jest takie wielkie?
- Nie wiem, ale prawdopodobnie ludzie- zadumał się na chwilę.- Albo i nie ludzie zamieszkujący tą jaskinię byli więksi od nas. Hmmm, tylko zastanawia mnie jedno…
- Co takiego?
- Przecież ani neandertalczyk, ani żaden inny gatunek powstały w wyniku ewolucji nie był aż tak wielki- spojrzał na narzędzia.- Przecież ci ludzie musieliby mieć chyba z trzy metry wzrostu!
- Faktycznie byliby ogromni…
- Kurde! Däniken pisał o olbrzymach przenoszących monolity, ale ci byli jeszcze więksi.- odłożył kamienny nóż.- Ludzie stąd znaleźliby się w kategorii wzrostowej między ludźmi, a gigantami Dänikena.
- Ale dziwne…- była tak zachwycona, że cały czas miała otwarte usta.- Szkoda, że nie wzięliśmy aparatu…
- Szkoda…- przyglądał się dziwnemu rysunkowi przedstawiającemu podłużnego złotego człowieka, któremu z głowy wylatywały chyba błyskawice.- Popatrz na to- wskazał rysunek.- Przecież oni musieli wiedzieć, czym malować, żeby to przetrwało stulecia.
- Ciekawe, czego to mieszanina- dotknęła palcem malowidła.- Zauważ, że używali różnych kolorów.- Dopiero teraz Marek zdał sobie z tego sprawę. Zaczął rozglądać się po jaskini. Zarejestrował chyba dwanaście różnych kolorów. Domyślał się, że większość uzyskiwali po utarciu roślin, ale jakiego składnika używali, żeby ich dzieła przetrwały? Tego nie wiedział…
- Zauważ, Oleńko, że najwięcej jest rysunków przestawiających tego gościa- pokazał podłużnego człowieka.- Tutaj na chmurze… Tutaj w dziwnym pojeździe- popatrzył na nią dwuznacznie.
- Marek! Przestań, wiem, do czego zmierzasz.
- Ale widzisz, że wszystkie znaki na niebie i ziemi…
- Jakie znaki?- przerwała mu.- To tylko dziwny ludek w statku… Tfu!- opanowała się.
- Widzisz? Powiedziałaś statku!
- Chciałam powiedzieć skalnej półce- udawała niezrażoną.
- Ja wiem swoje, a ten złoty gość, to kosmita, a skalna półka to statek kosmiczny. Däniken się nie mylił- uniósł palec w górę zadowolony z siebie.
- Ty i ten twój Däniken.- kręciła głową z rezygnacją.- Nie wierzę, że możesz być takim fantastą.
- A ja nie wierzę, że ty możesz być taka nieczułą na czynniki i oczywiste fakty!
Popatrzyli po sobie i zaczęli się śmiać.
- Uczona dysputa w jaskini- zażartował.
- Ale z nas głupki- powiedziała cały czas chichocząc.
- Przynajmniej z ciebie- wypalił.
- O tyyyyy!- rzuciła się na niego i zaczęli udawać, że się biją.
***
-Kurcze takie odkrycia jeszcze nie było…- Marek miał pół kromki w ustach. Siedzieli na burcie łódki, którą wcześniej wciągnęli na półkę. Było już troszkę zimno, bo słońce skryło się za skałą i nie ogrzewało już tej części gór. Pogoda jednak była idealna… Ogólny spokój i sielankowa atmosfera przyprawiała o senność. Czuli się prawie jak w utopii. Natura, tajemnica, prastare cywilizacje i… miłość…
- No jasne, że nie- spojrzała w kierunku jaskini i ugryzła kanapkę z dżemem.- Jesteśmy naprawdę szczęściarzami- pocałowała go w policzek. Uśmiechnął się…
- Żałuję tylko, że nie mamy aparatu.
- No…- palcami stóp zaczął rozgrzebywać piasek nagromadzony na półce.
Do domku ruszyli po półtorej godzinie, gdyż chcieli jeszcze złowić jakąś rybę, zanim się całkiem ściemni. Płynąc w drogę powrotną Marek śpiewał Marynarzy floty wojennej, a gdy Ola się już wkręciła razem śpiewali wszystkie znane im szanty. Było naprawdę miło… Ptaki leniwie latały nad nimi wygłaszając swoje radosne trele. Z łódki było widać wiele większych i mniejszych ryb. Płynęło się po prostu cudownie!
Było już prawie ciemno, gdy wciągali łódkę na brzeg. Złowili trzy ryby i właśnie kierowali się w stronę domku, kiedy Marek zauważył, że drzwi są otwarte.
- Stój!- szepnął i złapał dziewczynę za ramię.
- Co się stało?- popatrzyła na niego przerażona.
- Spójrz- skierował swój wzrok na drzwi.
- Pewnie wiatr otwarł- powiedziała, ale jej głos nie był tak pewny, jakby tego chciała.
- A jeżeli nie?- popatrzył jej w oczy.- Sprawdzę to lepiej. Zostań tutaj- ruszył w stronę otwartych drzwi.
- Bądź ostrożny- była naprawdę wystraszona.
- Dobrze…
***
Cholera! A było tak cudownie… Ale w sumie… Może tam nic nie ma i tylko wiatr otwarł te drzwi? Powoli i ostrożnie zbliżał się do domku. Przyparł plecami do ściany przy drzwiach i wychylił głowę, by sprawdzić, co jest w środku. O Boże…
Ich rzeczy były porozwalane, posłanie zniszczone, a garnki i inne naczynia wyrzucone z szafki. Dokładnie sprawdził wszystko. Nic nie zginęło, żadne dokumenty, pieniądze, ubrania, telefony…
- Chodź, Kochanie!
- Marek, zobacz to…- zawołała kucając na plaży.
- Co się stało?
Gdy podszedł bliżej zauważył ślady ogromnych stóp. Niby ludzkich, ale strasznie spłaszczonych. Jakby małpy… Przyłożył swoją stopę obok- tamta była około trzech razy większa! Ślady prowadziły w kierunku lasu.
- Boże, czyje to ślady?- Ola była przerażona. Usiadła teraz na piasku i spoglądała błagająco na Marka.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że słyszałem o takim czymś…- zamyślił się.
- Ale co my teraz zrobimy?
- Proponuję jeszcze tą noc zostać w domku, a nazajutrz wyruszymy- spojrzał na góry.- Szkoda, że byliśmy tu tak krótko.
- A może chodźmy już teraz co?
- Nie, jest już prawie ciemno, a jedną noc udało nam się przeżyć i nic się nie stało. Wolę tutaj zostać, niż uciekać przez las przed dzikami i wilkami…
***
Siedzieli w domku przykryci śpiworem. Byli już spakowani i gotowi do drogi. Nie mieli nic do jedzenia, bo zakopane zapasy zostały ukradzione. Najwyraźniej ta istota była głodna. Ola cała dygotała, ale obecność Marka uspokajała ją. Cały czas gładził ukochaną po głowie zapewniając, że wszystko będzie dobrze.
- Marek?- zapytała cichutko.
- Tak Kotku?
- A co słyszałeś o tym czymś?
- Wielka Stopa…
- Przecież to bujda!- syknęła.
- Nie chcę się o tym przekonywać. Wolę wierzyć, że to właśnie coś takiego. Dlaczego zawsze musisz być taka sceptyczna?
- Przepraszam… Jestem po prostu wystraszona- zaczęła pochlipywać.
- Nie płacz Oleńko…
Długo ją tulił zanim całkowicie zasnęła. Marek nie miał zamiaru spać. Postanowił czuwać przez całą noc, żeby nic ich nie zaskoczyło. Całą noc przypominał sobie artykuł o wielkiej stopie. Dziwne, bo pamiętam, że to stworzenie nie atakuje ludzi. Ba! Nawet od nich stroni. Co więc skusiło go, żeby się ujawnić? Pewnie głód skoro zginęło jedzenie, ale przecież wiele lat żył tutaj całkowicie sam i nie umarł. Może ciekawość? Kto wie? Ślady miał potężne… Pewnie waży z dwieście kilogramów! A może i więcej? Chciałbym go zobaczyć…
***
Nawet nie zauważył, kiedy zasnął…
***
Obudziły go radosne promienie słońca, które wbiegły do chatki przez okno i teraz bawiły się na jego powiekach. Otworzył oczy i ziewnął radośnie przeciągając się. Całkowicie zapomniał co się działo zeszłego dnia. Wstał i błyskawicznie przypomniał sobie o Wielkiej Stopie, gdy zauważył spakowane plecaki. Delikatnie, żeby nie zbudzić Oli, wyszedł na zewnątrz. Słońce prażyło przyjemnie jego twarz i ramiona… Wydawałoby się, że nic ni mogłoby zburzyć tego radosnego obrazu.
Zauważył ruch z lewej strony. Obrócił się…
Szedł tam… Ogromny stwór… Wyglądał trochę, jak małpa, ale chyba bardziej jak owłosiony i przygarbiony człowiek. Ramiona miał leniwie opuszczone… Szedł stronę lasu, ale głowę miał odwróconą lekko w bok, tak, że ich spojrzenia się spotkały. Marek nie czuł strachu. Czuł jedynie podziw dla tej istoty… A więc Wielka Stopa istnieje… Co za dzień! Długo się wpatrywał w las… Już dawno go tam nie było, ale miał jego obraz przed oczami… Całe życie marzył o czymś takim…
- Marku, co robisz?
- Śpij Oleńko, dzisiaj długa droga przed nami…
--koniec
========
Mam nadzieję, że się Wam spodoba |
_________________
|
|