Olliss
Doczya: 23 Maj 2009 Posty: 2
|
Wysany: 2009-05-23, 09:19 'Panna Kell'
|
|
|
Hm... Zastanawiam się, czy moje pseudo-opowiadanie do czegoś się nadaje, dlatego wklejam fragment. Proszę o szczerą ocenę - jestem przygotowana na krytykę
Panna Kell była ciepła i miła, chociaż na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że ma lodowate serce.
Ciemnobrązowe, kręcone włosy opadały jej na twarz, często zasłaniając pole widzenia. Czarne jak węgle oczy dodawały twarzy wyrazu tajemniczości. Wąskie, krwistoczerwone usta, wyrażały jakby cierpkość i niechęć. Tak, to był wyjątkowy wyraz… Często widywałam ją, przesiadującą przy oknie, mrużącą oczy i patrzącą na pełnię księżyca, wsparta na starym fortepianie, który umieszczony był w domu jakby od zawsze. Całe Mindillo podziwiało jej styl i urodę. Twierdzili, że jest jedyna w swoim rodzaju. Kiedy byłam mała często chodziła ze mną na pobliskie wzgórza, siadywała na trawie i wyciągając do mnie ręce, opowiadała mi przepiękne legendy, baśnie i bajki. Najbardziej lubiłam słuchać historii o tym, jak Mindillo wyglądało dwadzieścia lat temu. Powiadała: „Wszystko tu było z kamienia. Po rynku przejeżdżały wozy drabiniaste, a gołębie gruchały nad głowami”. Nigdy nie odważyłam się zapytać o jej rodziców - przecież chciałam mieć dziadków. Mówiłam wtedy - skoro sama nie chce o nich opowiadać, nie będę się napraszać. Wtedy automatycznie myślałam o tym, kiedy pierwszy raz pojawiłam się w sierocińcu w L’a Fontallia. Prawie nic nie pamiętam. Wiem tylko, że miałam wtedy trzy lata i że przyprowadził mnie tam starszy mężczyzna. Potem długo rozmawiał w salonie z panną Yevonne, która prowadziła sierociniec. Stałam sama przed drzwiami, słysząc tylko urywki rozmowy.
I wtedy wysoka kobieta o gniewnej twarzy zaprowadziła mnie do sypialni dziewcząt. Zrozumiałam, że tam zostanę. Chciało mi się płakać, ale cóż na to może poradzić dziecko…
Minęły cztery lata i tam zostałam. Panna Yevonne w niczym nie przypominała panny Kell. Była gruba i tęga, ubierała się staroświecko. Miała dom i ogród w gotyckim stylu. W przeddzień moich siódmych urodzin w porze lunchu przed sierociniec zajechał wóz. Siedziała w nim, młodziutka wtedy, panna Kell. Szybko przetarłam zmrożoną szybę. Miałam urodziny 25 stycznia i na dworze panował mróz. Ogień wesoło tańczył w marmurowym kominku, oświetlając i ogrzewając pokój. Panowała tam cisza, przerywana tylko westchnieniami niektórych dziewczynek. Normalnie nigdy nie było tak cicho, ale jednak wiedziałyśmy, że zaraz niespodziewanie wparuje do pokoju panna Yevonne, która ze stoickim spokojem powie, że pora na lunch. Na pewno nie posiadałaby się ze złości, gdyby zauważyła albo - co gorsza usłyszała krzyki i wrzaski, szczególnie najmłodszych dziewczynek. Gdy Michaele, trochę starsza ode mnie podeszła do okna, i obwieściła wszystkim, że do panny Yevonne przyjechała jakaś kobieta, jeszcze przez chwilę trwała cisza, a potem w pokoju był tylko jeden wielki harmider. To oznaczało, że zostaniemy później zawołane na lunch. Siadłam więc w moim kąciku przy łóżku i zaczęłam rysować. Było to wtedy najmilsze dla mnie zajęcie, które od razu poprawiało mi humor. Tak, dokładnie pamiętam ten dzień. Kazano mnie zawołać. Zeszłam na dół, bardzo przestraszona, że chcą na mnie, nakrzyczeć, bo znowu coś przeskrobałam… Myliłam się. Panna Yevonne siedziała z panną Kell popijając herbatę. Czego też chce ode mnie ta kobieta? – zapytałam siebie w tamtej chwili.
- Caroline, poznaj pannę Catherine Kell. Będzie twoją nową opiekunką. Zamieszkasz razem z nią. Chciałam Ci powiedzieć, żebyś poszła spakować rzeczy, tylko pamiętaj, abyś niczego nie zostawiła – jednym tchem, lodowato, pociągnęła panna Yevonne, jak to miała w swoim zwyczaju.
Możecie mi wierzyć albo nie, jednak w pierwszej chwili pomyślałam, że to sen. Piękny jak bajka sen, który już nigdy nie powróci. Piekły mnie oczy, w gardle miałam wielką kluchę. Byłam szczęśliwa, opuszczając to miejsce. Rodzina zastępcza – to było coś, o czym marzyła skrycie każda z dziewczynek. I nagle, przez łzy szczęścia, pomyślałam o przyjaźniach, które tu zostawiam. Jak wiele wspomnień zostanie w tych murach. Bez tchu skinęłam głową. Nie wiem, co powiedziałam – podejrzewam, że było to nieśmiałe „dzień dobry” albo „dziękuję”. Biegłam po schodach, opierając ręce na mosiężnej barierce. Przez okno wychodzące na ulicę jeszcze raz spojrzałam na coś, co widzę najprawdopodobniej po raz ostatni. Weszłam do sypialni, w której podobnie jak przed chwilą panował ogromny harmider. Kilka dziewczynek zauważyło moją niepewną minę. Rozpoczęły się pytania o to, co się wydarzyło w salonie. Podobnie jak panna Yevonne pociągnęłam jednym tchem. Słowa te raniły jak kolce, kiedy je wymawiałam:
- Nigdy, nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłyście – mówiłam, przerywając nieznośną ciszę, która w tej chwili powstała – Ale muszę być silna, rozumiejąc szansę, którą dał dla mnie Bóg. Będę zawsze o was pamiętać – potok łez przerwał mój monolog.
Pozdrawiam serdecznie i proszę o porady, opinie
P.S - jeśli się spodoba będę dawała dalsze fragmenty. |
Ostatnio zmieniony przez Olliss 2009-05-23, 09:20, w caoci zmieniany 1 raz |
|