putcat
pora spojrzeć sobie w oczy.
Imi: Michał
Wiek: 34 Doczy: 02 Pa 2007 Posty: 456 Skd: Sam nie wiem.
|
Wysany: 2010-10-03, 00:55 Eden
|
|
|
Jeszcze z czasów liceum Pozdrawiam.
Był chłodny styczniowy wieczór, gdy młody pisarz siedział przed monitorem komputera popijając ledwo zaparzoną kawę i zastanawiał się: „co teraz napisać?” Miał w głowie cały plan z misternymi szczegółami, całą fantastyką miejsca i akcji. Mózg kreował wyobrażenia rozmów i walk, jakie mieli przeżyć bohaterowie, niezwykłą sieć zdarzeń, które w końcu dają podwójny efekt: satysfakcję i rozwiązanie zagadki.
Coś jednak nie pozwalało mu napisać ani jednej litery. Oprócz istniejących już wcześniej obaw, że nowo narodzone pomysły nie będąc pasować do reszty utworu, oprócz tego, że trochę kawy wylało mu się na biurko, na co zareagował ostrym przekleństwem, a wszystkie obrazy na ścianach momentalnie posmutniały, istniało wewnętrzne zakłopotanie, z którym zmagał się od dłuższego czasu. Nie był to czas na tyle długi by poczęte dziecko zdążyło mówić, lecz na pewno ów Problem ma za sobą pierwsze miesiące ssania piersi swej matki.
Ciężko mówić tu o jakiejś frustracji, czy załamaniu. Zwyczajna obsesja na punkcie istniejącego w świecie podmiotu tej samej rasy, lecz odmiennej płci- jednym słowem chodziło o kobietę.
Młodzieniec podparł się łokciem o stół i począł rozmyślać. Moim celem nie jest przytaczanie tych jakże przygnębiających myśli, choć przyznaję, że takimi one były, lecz wskazanie na to, iż ów mężczyzna; młodzieniec; czy jak go zwał, rzeczywiście takie myśli miał. Tu napomknę używając nieco retrospekcji, że nie spał już od tygodnia.
-„Co by tu napisać”- pomyślał głośno i sięgnął po telefon komórkowy.
Wynalazek ów sprawiał mu więcej problemów niż radości, a nosił go ze sobą niechętnie. Ogólnie młody człowiek zbyt pesymistycznie nastawiony do zdobyczy techniki. „Wiadomość od Kasia: Dobranoc Kochanie”
Wyglądał na zdenerwowanego. Rzucił telefon na rozbebeszone łóżko. Cała siedziba pisarza wyglądała dość schludnie. Lecz to łóżko sprawiało wrażenie jakby oczekującego. Działo się tak, dlatego, że Paweł- tak go nazwijmy, nie miał określonych godzin snu. Raz chodził spać w dzień- raz w nocy; znów to jednego dnia spał dwie- a innego dwanaście godzin. A jak już napomknąłem, nie spał od tygodnia.
Dłuższą chwilę przyglądał się łóżku, a właściwie to nieograniczonej przestrzeni pod nim. Ciekawie wyglądały zielone oczy tego zamyślonego młodzieńca. Zdawały się pojmować wszystko, z czego zbudowany jest ten świat i wszystkie reguły jego istnienia, były takie dostojne, a zarazem radosne. Lecz cóż? Kiwnął raz głową i skrzywił usta. Jego twarz straciła pociągający blask i znów stała się mizerną i zmęczoną twarzą, jak kilka minut wcześniej.
Paweł, z natury niezbyt piękny, wyróżniał się średnio długimi włosami i z pozoru zaniedbanym zarostem twarzy. Prawda jednak była taka, iż codziennie podcinał swą bródkę, troszcząc się o swój wygląd zewnętrzny. Chodził w jednych spodniach, dopóki się nie pobrudziły, lub zaczęły brzydko pachnąć. Zdaje się nawet, że nie zważał na to by się innym podobać.
Kiedy kawa się skończyła, Paweł, nie odnajdując w sobie dawnej weny pisarskiej, chwycił leżącą obok gitarę i spróbował stroju. Pokręcił coś pobrzdąkał i uciszył instrument. Ten moment lubił najbardziej. Zamknął oczy i czekał na narastającą potrzebę ekspresji. W chwili, gdy czuł już dość sporo tego, czego oczekiwał, chwycił gryf i począł wydobywać z instrumentu ciche, pojedyncze dźwięki. Wraz z czasem melodia stawała się bardziej skomplikowana. Dźwięk pociąganych, metalowych strun roznosił się po całym, pustym mieszkaniu, na drugim piętrze bloku w centrum miasta. Późna pora nie była moralną przeszkodą dla artysty. Nie troszczył się o starszych sąsiadów na dole, po lewej czy prawej stronie. Trzymał gitarę coraz pewniej i melodia zdawała się ucieleśniać. W końcu naprawdę nabrała kształtu i jak jakaś postać tańczyła za plecami muzyka, aż ten, przestał grać.
Być może to gęstość dymu z wydostającego się otworu wentylacyjnego powodowała tą iluzję, lub niekończąca się wyobraźnia spłatała mi figla, że będąc tam duchem, ujrzałem innego ducha. Prawda jest taka, że z wentylatora wydobywał się dym. Zaniepokojony tym młodzieniec wybiegł na klatkę schodową, gdzie zgromadzili się już sąsiedzi w śmiesznie jasnych szlafrokach i poczęli zastanawiać się, u kogo się coś pali. W pewnym momencie, z piętra poniżej podniósł się krzyk, a raczej pisk jakiejś kobiety. Zamiast pobiec po telefon, czy wyważyć drzwi, wszyscy z wolna podeszli do nich i poczęli nasłuchiwać. Jeden z sąsiadów wybuchł śmiechem, a reszta poszła jego tropem i udała się do swych mieszkań. Lecz Paweł dalej stał przy drzwiach i nacisnął na klamkę. W tych czasach nie zdarzyło się, żeby ktoś miał otwarte drzwi, z obawy przed złodziejami-, lecz drzwi uchyliły się. Ogień, który trawił całe mieszkanie, powinien buchnąć przez drzwi, czując powiew świeżego powietrza, lecz tak nie zrobił. Paweł wchodził powoli po płonących dywanach, których żaru, jakby wcale nie czuł. Przed nim stanęła rozpalona od ognia postać, której płonęło całe ciało i rzuciła się na niego. Nie zniósłszy takiego bólu, Pawła ogarnęła ciemność…
W końcu otworzył oczy. Z czarnego pudła, doskonałego narzędzia gry, wypływały ostatnie już dźwięki. Utwór zakończył się, a w pokoju znów było klarownie.
Mimo tak potężnej wizji, młodzieniec nie zmienił wyrazu swego oblicza. Wyłączył drażniące go sprzęty, chwycił kartkę i długopis. Zapisał całą stronę rymów, po drodze nucąc i dostawiając przecinki i zgubione litery.
Po chwili przeczytał swój wiersz i usłyszał ten sam pisk dochodzący z korytarza. Nie dając zmylić się pozorom, nie udał się na spoczynek, lecz poszedł nastawić czajnik elektryczny na kawę. Woda zagotowała się zbyt szybko, co nie odpowiadało zamysłom Pawła. Nastawił tą samą wodę jeszcze raz, a po kilku sekundach znów usłyszał kliknięcie.
-No i co tak klikasz?- Rzekł do czajnika.
-Nie mogę? Przepraszam.-Odpowiedział głosem starszego pana czajnik elektryczny.
Paweł, najpierw przestraszony spojrzał na jego usta, które pojawiły się tuż pod nazwą firmy, lecz gdy przeanalizował głos, stwierdził, że jest on całkiem ludzki, męski i wyraża równie ludzki, specyficzny charakter, osoby poszukującej zrozumienia, czy zaniedbanej towarzysko. Młodzieniec pochylił się.
-Od kiedy to czajniki mówią?- zapytał nawet uprzejmie urządzenia.
-A od kiedy zagaduje się czajniki- równie uprzejmie odparł zapytany.
Na te słowa Paweł obrócił się na pięcie i powiedział do siebie
-Sam sobie mówię, sam sobie odpowiadam.
Te słowa miały oznaczać przywidzenie lub majakę, projekcję alter-ego w postaci gadającego czajnika, lub inne psychiczne zaburzenia, które przeczyłyby prawdziwości jego istnienia w takiej formie. Ale czajnik się nie poddawał.
-Gotuję na kawę czy na herbatę? A może na zupkę? Hej, człowieku, odpowiedz mi!
-Nie masz oczu?
-Nie mam, sam widziałeś, mam tylko usta.
-Skąd wiesz, że na Ciebie patrzyłem?- i musiał zamilknąć, bo inteligentny człowiek uświadomił mu, że nie istnieje. Oczywiście nie zniknął, tylko stał i nic nie mówił.
Paweł podniósł leżącą na biurku kartkę z zapisanym przez siebie przed chwilą wierszem, czy piosenką i wrzucił ją do szuflady, na stos innych takich kartek, które tam leżały. Patrzył prosto w wyłączony czarny monitor, na swoje odbicie w nim, które piło kawę. Odbicie, w które mimo lęku wpatrywał się bez przerwy. Co chwila tylko upewniał się, że robi to samo co on. Pił więc kawę i rozmyślał.
W końcu wybiła północ, a on wciąż siedział i wpatrywał się w swoje odbicie. Kubek od kawy już dawno wystygł, a reszta rzeczy, które mogłyby stać się użyteczne dla artysty-twórcy, leżały bezczynnie na biurku, lub na fotelu.
W końcu Paweł chwycił telefon i odpisał Katarzynie: „Dobranoc”.
Potem zamiast iść spać, ponownie włączył komputer i zabrał się do pisania tekstu. Po napisaniu jednej strony, a tym samym zakończeniu dziewiątego rozdziału, szukał czegoś w pierwszym rozdziale, lecz nie znalazł. Wpisał, więc połowę strony do pierwszego rozdziału i zaczął czytać od początku. Zajęło mu to pół godziny nim dotarł do rozdziału trzeciego, a gdy zaczął go czytać, zniesmaczony cały wykasował. Teraz miał lukę w akcji, której nie potrafił niczym uzupełnić. Siedział, więc znów i spoglądał to tu to tam, szukając jakiejś wskazówki, lecz pod nagłówkiem zarówno rozdziału trzeciego jak i dziesiątego nie potrafił napisać ani joty.
Kiedy tak siedział, jego myśli znów wypłynęły gdzieś w przeszłość, w przestrzeń jaka dzieliła jego a ją, przyprawiając serce o masę, umysł o szaleństwo, a ciało o mdłości. Chwycił gitarę, mimo godziny trzeciej nad ranem, brzdąknął w najgrubszą ze strun, lecz po chwili odłożył instrument, nie czując żadnej weny.
Bez sensu pałętał się po domu szukając czegoś do roboty. Najpierw wziął książkę, ale myśli ciągle uciekały do niej. Nabrał sobie orzeszków ziemnych i przez piętnaście minut stojąc w bezruchu w kuchni konsumował je, ciągle będąc daleko myślami. W końcu sam zły na siebie, że ciągle nie potrafi opanować swojego umysłu, włączył telewizor bezskutecznie szukając czegoś interesującego. O tej godzinie wyświetlano albo paski w kolorach tęczy, albo anonse towarzyskie. Wyłączył więc to obrzydliwe urządzenie, bez duszy i głębi i przyglądnął się znów swemu odbiciu w telewizorze. Nawet ono było bez duszy.
Cóż, więc pozostało młodemu artyście? Umył grzecznie ząbki i wszedł do łóżka, którego go długo oczekiwało.
Noc nie była długa, ale sen zdawał się być wiecznością. Wreszcie czas odpoczynku minął i Paweł mógł uczestniczyć w życiu- nie tylko nocnym. Zażył gorącej kąpieli, lecz do wanny wpełzła mu wielka szczypawka, a jego reakcje na robactwo bywały różne, wyskoczył, więc z krzykiem z wody, lecz później powoli znów wszedł do niej, i biorąc wija na mydło, obserwował jego zachowanie. Później zdało mu się, że z każdej strony do wanny wchodzą czerwone skorki i oglądając się panicznie i wywijając swoją owłosioną głową wyskoczył z wanny już na dobre. Przy tym zdusił biedne żyjątko najdłuższym przedmiotem, jaki tylko znalazł w łazience. Następnie przyszła pora na szczyżenie brody: Tu włosek, tam włosek i jest ładnie! Niesamowita perfekcja; wszystko musiało mieć doskonałą symetrię. Wracając do swej siedziby Paweł stwierdził, że w pokoju panuje ład, lecz jego łóżko już powinno zostać zaścielone. Zostało posłane kilka dni temu, by się położył spać i zadanie wypełniło. Zasłał więc łóżko, narzucił narzutę i wypielęgnował jej fałdy. Teraz pokój był w doskonałym porządku, lecz należało jeszcze podlać kwiaty i zmieść kurz.
Po tych wszystkich czynnościach nie był sobie w stanie przypomnieć, co mu się śniło. Usiadł, więc w obracanym fotelu przy biurku, z rękami złożonymi jakby do modlitwy wciśniętymi między kolana i w tej pokornej pozycji główkował. Z rana wypadało zastanowić się nad planem dnia. Chwycił, więc telefon i napisał: „do Kasia: O której mam przyjść?” Po niecałej minucie dostał odpowiedź: „od Kasia: Kiedy chcesz.”
Nie spiesząc się przyrządził sobie smakowitą jajecznicę na kiełbasie z przyprawami, że pachniało niewypowiedzianie w całym bloku. Z uśmiechem delektował się swoim śniadaniem, po nim zaparzył sobie kawy. Wyraźnie przyglądając się czajnikowi, z dumą stwierdził, że ów nie posiada ust. Ubrał zimowe buty i kurtkę, czapkę z trzema kolorami tęczy, nastawił wieżę, włożył płytę i wyszedł.
Po drodze mijając sklep monopolowy, przypomniał sobie, co ma w wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z paczki kultowych Malboro, jednego papierosa. Czując zapach dymu poczuł się swobodniej. Zatrzymał się na dłużej przy jakimś grajku na rynku i rzucił mu piątaka. Potem przysiadł się i sam zagrał coś rytmicznego i wesołego gromadząc wokół kilkanaście osób. Kiedy ocknął się i to zobaczył, uścisnął dłoń niejakiemu Witkowi i odszedł.
Nieopodal było kilka kwiaciarni, zajrzał do jednej z nich i wśród tych najmniejszych kwiatów wybrał najznamienitszy okaz. Porozmawiał z panią kwiaciarką o pogodzie, a było o czym. W styczniu tego roku, bowiem, zamiast śniegu padał deszcz, a drzewa poczęły wydawać pąki.
-Ale pan widzę, przezorny- ciągnęła kwiaciarka.
-Słucham?
-Czapka, buty…
-Ach tak, wiadomo. No cóż! Dobrego dnia życzę! I mnóstwa klientów!
-Dziękuję- uśmiechnęła się starsza kobieta i pożegnała miłego klienta.
Po drodze należało zajrzeć jeszcze po czekoladę. Istotnie czekolada jest ważną rzeczą. Równie dobrze mógł odwiedzić cukiernika. Musiała jednak na dzisiaj wystarczać czekolada z nadzieniem truskawkowym.
Spacerkiem szedł w stronę górującego słońca. Jeszcze kilka metrów. Wiatr zaczął zganiać z lekka chmurki na do tej pory klarowne niebo. Tuż pod klatką stała grupa hip-hopowców:
-Siema Roki, ty znowu z habaziami?
-Witam. Kaśka nie wychodziła?
-Nie, siedzi z murzynem.
-Narazie.
Murzynem okazał się kot- a jego nazwa stąd, że cały był czarny. A sam wygląd Katarzyny świadczył o tym, że opłacałoby się wychodzić na trzydzieste piętro po schodach by ją ujrzeć. Na szczęście mieszkała na parterze.
-A to za co?- Przywitała go jak zwykle kobieta.
Pocałunek. Przedpokój. Współlokatorki. Drugi pocałunek.
-Podoba Ci się kwiatek?
-Oczywiście- odpowiedziała wyrzucając jeden kwiat ze starych i wkładając nowy do flakonika pełnego jednakowych roślin.
-Zrobić Ci kawy?- zapytała Kasia.
-Herbatę proszę.
Kiedy Paweł został sam w pokoju, zaciekawiło go lustro na którym naklejony był bilet z jakiegoś koncertu. Zobaczył, że jego odbicie w lustrze już trzyma ten bilet. Ze strachem popatrzył na swoje dłonie, lecz te były puste. Spojrzał w oczy swemu odbiciu i dostrzegł ten sam strach. Poczuł znajomy dotyk, ciepłej ręki na swej szyi. Przymrużył oczy zrzucając z siebie falę dreszczy. Odwrócił się i zapytał:
-Co to za bilet?
-Z koncertu. Przedwczorajszego.
-Z wtorku?
-Ze środy kochanie, byliśmy tam razem.
-Ja byłem na koncercie?!
Paweł zmrużył oczy, lecz to w spojrzeniu Kaśki uderzał strach, który młodzieniec już znał.
-Nie pamiętasz?
-Pamiętam, już pamiętam, byliśmy tam z Antkiem… Muszę usiąść.
Mimo tego, co mówił, tak naprawdę nie pamiętał koncertu, usiłował sobie go przypomnieć, a z opresji uratował go przyjaciel- Antek, z którym zawsze chodzili obydwoje na koncerty.
I znów pocałunek, próba namiętności. Istotnie, jego członki potrzebowały ciepła, jednak wciąż czuł, że to nie czas na to. Mimo jej starań wciąż pytał ją:
-Kochasz mnie?
A ona odpowiadała za każdym razem:
-Kocham.
I tak wielokrotnie. W końcu jednak uległ pieszczotom i zażył tej skutecznej terapii. W pewnym momencie jednak znów naszły go wątpliwości. Oschłość dało się odczuć we wszystkim. Kasia zrezygnowała z dalszych starań widząc wypalone chęci.
-Co ci się śniło?- zapytał.
Kasia pokombinowała oczami. Oczywiście stwierdziła, że nie pamięta. Przykro się zrobiło Pawłowi, jednak pocieszał się tym, że i on uczciwy nie jest.
-Co dziś będziemy robić?- zapytała, kładąc głowę na jego ramieniu.
-Jeśli mówisz, że dziś jest piątek to idę do pracy, a ty zapewne masz trochę nauki.
-Owszem, cośtam poczytać. Tak, więc chodźmy, choć na spacer.
-Chodźmy- odpowiedział i poszli.
Szli przez mały park i wstąpili do jakiejś knajpki. On już nie był daleko myślami i ciągle spoglądał na swoją dziewczynę. Zdawało się, że w takiej sytuacji osiągał swoje szczęście. Często też pytał, aż do znudzenia o miłość, o jej natężenie, nasilenie, oraz inne ckliwe sprawy, z jakimi warto mieć do czynienia. Kobiecie się to chyba podobało, bo uśmiechała się i odpowiadała za każdym razem, mimo iż przerywał jej tym jej opowiadania. A najwięcej dowiedział się wtedy o kocie.
-A teraz ty coś mów- stwierdziła już wygadana Katarzyna
-Ale o czym miałbym mówić? Kochasz mnie?
-Kocham, ale ty tylko o jednym.
-Kiedy nie mam nic do powiedzenia nie mówię, tylko słucham.
-Na pewno jest coś, o czym mógłbyś mi opowiedzieć.
Po dłuższym zastanowieniu się młodzieniec odpowiedział jej pytaniem:
-Wiesz, dlaczego ludzie różnią się od siebie?
-No, bo są inaczej wychowani, mają inne wspomnienia…
-Ale konkretnie, co powoduje tą różnicę? Wiadomo, że nie ma dwóch jednakowych osób. Jednak są tacy, którzy się dobrze dogadują, i inni, którzy się nie dogadują między sobą.
-Czy to jest jakaś aluzja?
-O przepraszam. Kazałaś mi mówić.
-No to mów już. Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie.
-Istota człowieka drzemie w jego pragnieniach. Pragnienia są zaspokajalne i nie-zaspokajalne. Te zaspokajalne są właściwie tylko ułudą, bo pozorne szczęście trwa jedynie chwilę. Te nie-zaspokajalne są zaś tym, do czego dąży się przez całe życie. Te pierwsze można by przypisać zwierzęcej naturze człowieka, takie jak jedzenie, spanie, komfort, seks, humor, bezpieczeństwo. Te drugie zaś można nazwać bardziej marzeniami. Im bardziej nieosiągalne tym głębsze rozpalają pokłady duszy, dotykają jej…
I tu począł się nieco oddalać myślami, jakby lotem ptaka ogarnął małą knajpkę i wrócił powrotem do ciała, jako że przy damie zarówno wzloty jak i upadki są niewskazane.
-I tym się właśnie różni człowiek od człowieka. Jeden ma w sobie więcej pragnień cielesnych, a drugi jest marzycielem. A im bardziej te marzenia są nieziemskie, tym czasem ciężej się dogadać.
-A jak ty nas w tym widzisz? Ciebie i mnie?
-Właściwie, to nie widzę.-Tu uśmiechnął się dość szczerze.- Nie jest to regułą, ale zazwyczaj tak jest, że kobiety są bardziej duchowe niż cielesne, a mężczyźni częściej są właśnie przyziemni i rzekłbym zwierzęcy. Nie są jednak mistrzami swojego zawodu. To właśnie kobieta, gdy stanie się istotą zawładniętą pożądaniami, staje się istnym bóstwem dla ogółu mężczyzn. Natomiast mężczyzna, romantyk, szarmancki, zdystansowany i uśmiechnięty staje się dla kobiet obiektem zainteresowania. Oczywiście mowa o ogóle kobiet, tych właściwych, rzekłbym kobiecych. Przez całe życie będziemy decydować o tym czy pożądamy, czy pragniemy duchem. Nie trudno w kimś rozpalić żądze, a w sobie to najprościej. Natomiast wywołać w kimś takie ponadczasowe pragnienie, sięgające nie tylko życia doczesnego, to jest nie lada wyzwanie, nie mówiąc już o sobie samym, bo w sobie ciężko rozpalić choćby pracowitość. Tak, więc ktoś musiał w nas tą iskierkę uczuć włożyć. Czy był to Bóg? Od dawna milczy i nic nie mówi, więc Ci nie odpowiem. Wiem, że istnieje więź. Bardzo, ale to bardzo silna więź, której- jeśli się postarasz, nic nie przerwie. To miłość, ale taka prawdziwa. Wiesz, o czym mówię… Tak jak uśmiech potrafi być prawdziwy, po przesłuchaniu jednej czy drugiej piosenki, po popatrzeniu na bawiące się dzieci, po tym jak usłyszysz, że nie musisz się martwić, czy poważny problem minął, tak tu: prawdziwa miłość istnieje.
-Sądziłeś, że nie istnieje? A my?
-Dzisiaj, tu w Krakowie. Każdy myśli tylko o swoich interesach. Inteligentni dają pozory sympatii, ale zawsze, zawsze mają na myśli swoje późniejsze dobro. Mniej inteligentni, a szczególnie osoby wybuchowe, starają się załatwić wszystko od razu, po trupach, czy jak to tam zwą.
-To co? Nie ma miłości?
-Znajdź mi jeden przykład w naszym krótkim byciu ze sobą, w którym dając mi coś dobrego, nie myślałaś o późniejszych konsekwencjach w drugą stronę, na zasadzie- jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Powiedz.
Paweł przyglądał się w milczeniu błądzącej panicznie w przeszłości dziewczynie, widział jej myśli: kłótnie, łzy, kwiaty, pocałunki… Wszystko to, nie miało już znaczenia. Nie pozwolił jej jednak błądzić tak długo.
-Kochanie, ja będę pędził do pracy.
Kucnął obejmując jej kolana i patrząc od spodu w oczy, tkwiące jak dwa węgielki na pięknej, opuszczonej głowie.
-Ja wierzę w naszą miłość i w to, że będziemy szczęśliwi-odezwał się.
-Z tego, co mówisz, nie ma szczęścia.
-Masz, weź moją czapkę, bo śnieg spadnie.
-Śnieg? - Uśmiechnęła się - śnieg spadnie najprędzej za rok…
-Dzisiaj spadnie…i będzie wiało. Kocham Cię.
Paweł wyszedł z podziemia, spojrzał na zachmurzone niebo i uśmiechnął się.
Musiał iść szybciej niż zwykle, żeby zdążyć na swoją zmianę do szpitala. Pracował jako pielęgniarz, a jako że świeżo zakończył swą naukę, miał w głowie całą wiedzę- nie wytartą przez czas.
Gdy doszedł do miejsca pracy śnieżek już prószył i bardzo wiało. Przechodząc z lekarzem na przegląd zauważył swoją sąsiadkę- tą, którą podczas gry widział jako płonącą. W ten dzień, rano, trafiła do szpitala z wysoką gorączką z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. W sercu poczuł żal, częściowo czuł, co ta kobieta przeżywa. Gdy wyszedł z sali, zapłakał. Czuł jej duszę, która podjudzana przez jakieś złe wspomnienie wyrywała się z parzącego ciała - wykonawcy wszelkiego nieszczęścia, jednocześnie panicznie się go trzymając, bo poza nim nie czekałoby jej nic dobrego.
Paweł, co jakiś czas zerkał do swej sąsiadki. W nim samym trwała wielka walka, po części chciał pomóc, ale on tutaj mógł nie wiele.
Kiedy tylko kapłan zjawił się w szpitalu, przyprowadził go do swej sąsiadki, samemu odchodząc daleko z ciągłymi łzami w oczach. Nawet nie znał tej kobiety, nie wiedział, co je, o której chodzi spać, o czym myśli i marzy. Teraz ta wiedza i tak by mu się nie przydała, bo znać mu było koszmar, w jakim się znajduje. Gorączka, bowiem nie jest tylko reakcją obronną organizmu. Przez choroby, czy słabości duch zmaga się z ciałem o dominację. Człowiek jako jedność tych dwóch musi niestety znosić te bitwy. Zresztą nie o tym chciałem pisać.
Późnym wieczorem już nie wiało. Śnieg spokojnie pokrywał oświetlone centrum Krakowa. Paweł wracał do domu smutny. Na płycie nagrane było dziesięć godzin muzyki. Kiedy tylko wszedł do domu wybrzmiewała ostatnia nuta. Nie przejął się tym, nie uśmiechnął ani nie posmutniał, nie było po nim widać żadnych emocji.
Przebrał się i ułożył do snu. Do drzwi zapukał jednak Antek- przyjaciel Pawła, o którym była już mowa. Paweł w szlafroku, przykrył narzutą łoże i zaprosił gościa na ciastko. Antoni przyszedł jednak tylko na chwilę, gdyż jego przyjaciółka wyjeżdżała do Szwecji, gdzie pracowała i szedł ze znajomymi odprowadzić ją na dworzec kolejowy.
-Oni zaraz tu przyjdą. Pójdziesz z nami?
-Oczywiście, Aneta jest mi bliska.
Paweł ubrał się. Gdy zeszli na dół, stała tam już grupka osób, spośród których wyróżniała się jedna dziewczyna. Drobna, ale niezwykła. Miała kręcone włosy i błyszczące szaro-niebieskie, piękne i wesołe oczy. Antek nachylił ucha a nasz bohater szepnął mu:
-Nie mówiłeś, że ona też będzie…
-Nie wiedziałem.
Gdy usłyszał jej głos, a był to głos prawdziwie wymarzony: głęboki, niepewny a zarazem dumny, kobiecy i piękny, zadrżała ziemia, kamienica, w której mieszkał zapadła się pod ziemię, równając dach z gruntem, żywopłoty trzeszczały i gięły się na wszystkie strony, słońce znów wstąpiło na niebo mimo późnej pory, ale nie świeciło na cały świat- świeciło tylko na nią. To było jak muzyka, porywające, nierzeczywiste, istny raj, Eden. Teraz widać było w spojrzeniu Pawła całe to szczęście, przed którym tak się burzył, wzbierał, któremu nie pozwalał dominować, które prawie bezskutecznie w głowie trzymał, mamił się, że minie, rozważał: Dlaczego? Po co? I znów próbował dzwonić, rozmawiać, by rozgryźć ten kwiat wschodzącego słońca. I znów, odcinał się, nie odzywał, torturował sam siebie chwilami, w których ta myśl była silniejsza od jego Własnego Świata. W której wdzierała się, tworzyła teksty, muzykę… I teraz… Znów to wszystko rozpocznie się od nowa.
Paweł już nie spojrzał tej nocy na nią. Świat znów był światem, słońce w nocy nie świeciły, a budynki miały materialne podstawy, by się trzymać. Okazało się jednak, że na dworcu, na młodzieńca czekał funkcjonariusz policji.
-Pan Paweł Onycio?- Odezwał się gburowatym głosem, rosząc powietrze spod bujnego wąsa.
-Tak- wystąpił zapytany
-Pan Paweł Tomasz Onycio? - Odezwał się powtórnie.
-Pójdzie pan z nami- tu wskazał na radiowóz, a jego kolega z wozu kiwnął głową.
-Jak pan władza sobie życzy-odpowiedział.
I tak pojechali. Przez okno widział jak Aneta żegna się z NIĄ i wsiada do pociągu.
Panowie policjanci, po drodze zobaczyli kilku mężczyzn robiących zamieszanie na przystanku.
-Pan poczeka- odwrócił się jeden z nich i wysiedli obaj z wozu. Z rękami na pasie podeszli do kilku panów, a tamci okrążyli ich nieznacznie. Było ich sześciu, czy siedmiu, jeden wyciągnął gaz-rurkę by uderzyć policjanta, lecz zaskoczył go od tyłu Paweł i jednocześnie unieruchamiając przeciwnika, powalił go z hukiem na ziemię. Zdążył tylko popatrzeć na policjanta, by widzieć jego strach. W drugim nie wyczuwał nic. Chłopcy rzucili się do walki, a byli silni i honorowi. Istotnie ich zamiary nie były nieznane Pawłowi. Chwytając jak akrobata rurkę, która przytrzymywała zadaszenie, zakręcił się na niej, wskoczył na największego, uderzył go łokciem w potylicę i upadł razem z nim na ziemię.
-Nie chcemy przelewu krwi- odezwał się do człowieka, który kierował się na niego od tyłu z nożem.
Chwycił go za kolano i ruchem sprytnym, a szybkim wyciągnął mu nóż, gdy ten chciał utrzymać równowagę. Przystawił mu do gardła, pokazując, że nim tamten by się zorientował, zdążyłby ciąć trzykrotnie.
Panowie policjanci zdążyli za ten czas wymierzyć w napastników z broni i na tym zakończyła się walka. Po kilku minutach podjechał duży wóz, który nosił już w sobie wiele smutku, a z radia policyjnego w samochodzie policjantów dobiegł głos kobiety: „Alarm bombowy w pociągu do Szwecji”
Paweł wpadł w trans. Widział rzeczy odległe, ale w swoich własnych kolorach. Ujrzał siebie na dachu pędzącego wagonu i wybudził się:
-Na most!
Ciężko było nie przekonać policjantów, żeby nie pojechali tam gdzie Paweł im wskazał. Pociąg okrążał całe miasto, więc był czas żeby do niego wskoczyć. Myśl o tym, że osoba bliska jemu, a jeszcze bliższa jego przyjacielowi jest w niebezpieczeństwie, rozpalała w nim jasny ogień. Ogień zapału. Policjanci, więc, przejęci takim obrotem zdarzeń nie odmówili młodemu człowiekowi samowolnej operacji. Paweł zdjął zimową kurtkę i czekał na pociąg. Potrafił wyizolować w sobie strach, lecz rzeczy, które działy się w tej chwili w jego duszy były tak doniosłe i wielkie, że most, na którym stał, był mu posłuszny i do nadjeżdżającego pociągu ułatwił mu przystęp przez zniżenie się. Oczywiście policjanci tego nie widzieli, jednak tak było - mogę przysiąc. Wejście do wagonu okazało się prostsze niż walka z ulicznikami. Bomba zaś była specyficzna. Paweł obejrzał skrzynkę, stuknął w licznik i zaśmiał się. Bomba odpowiedziała złośliwie:
-Z czego się śmiejesz palancie!?
-Przepraszam. Ty nie wybuchniesz.-Odpowiedział w miły sposób.
-Wybuchnę! Po to zostałam stworzona!
-Nie wybuchniesz. I nie zostałaś stworzona, tylko skonstruowana. To istotna różnica.
-Wybuchnę i koniec!
-Nie wybuchniesz, przecież chcesz istnieć.
-Wybuchnę!
-Może przekonam twój licznik, może będzie współpracował.
-Czemu? Myślisz, że jest lepszy ode mnie? Jest moim składnikiem!
-O popatrz. Jesteś dziełem człowieka, bez niego byś nie zaistniała. Zrozum, że nie jesteś dla niego narzędziem dumy. Przyprawisz mu tylko kłopotów.
-Dlaczego?
-Bo zabijesz tych ludzi. Mam Ci uświadamiać, Kto ich skonstruował?- Celowo używając tego słowa.
-Stworzył…-poprawiła go bomba.
-No tak masz rację. Tak, więc chcesz z Nim zadrzeć?
-Nie raczej…W końcu mnie też stworzył…
-I tu się mylisz! Nie Ciebie tylko tworzywo, z którego powstałaś. Myślisz, że miło Mu patrzeć, jak niszczysz jego dzieło? Że jako jego stworzenie samo ulegniesz zniszczeniu, tylko dzięki sobie samej?
-Nie, nie śmiałabym.
-Tak, więc nie wybuchniesz.
-Wybuchnę, jest we mnie tyle złości, a nie mam takiej możliwości by się jej pozbyć. Mój żal tu nie wskóra, nikt mi nie wybaczy. Choćbym nie chciała to i tak wybuchnę!
-Ja Ci mogę pomóc- Powiedział dobrotliwie Paweł- jeszcze to, co z ciebie zostanie, przyda się do czegoś dobrego.
-Jak?
-Jesteś inteligentną bombą. Powiedz jak Cię wyłączyć.
Ludziom w pociągu już nic nie groziło, a Paweł został przywitany na kolejnej stacji jako bohater. |
_________________ Jeśli ktoś na prawde nie ma co robić z czasem |
|