gandi
MASKULISTA
Imi: NaTaNaEl
Wiek: 45 Doczy: 28 Pa 2010 Posty: 223 Skd: PL północna
|
Wysany: 2010-10-29, 23:16 Bóg, człowiek i kataklizmy
|
|
|
...
Jednym z największych i najbardziej zaskakujących kataklizmów XXI wieku było tsunami na Oceanie Indyjskim. W dniu 26 grudnia 2004 roku kilka zaledwie chwil milionom ludzi przyniosło nieopisane cierpienia. Rozbite rodziny, zniszczone życie i spustoszone okolice. Ponad 200 tysięcy zabitych, rannych, bez śladu zaginionych, dziesiątki tysięcy sierot oraz miliony ludzi bez dachu nad głową. Są to liczby, które poruszają, ale nie potrafią wyrazić ogromu tragedii ofiar. Warto sobie uświadomić, że chodzi o los pojedynczych ludzi, takich jak ja czy ty.
Katastrofy tych rozmiarów nie tylko szokują, ale wywołują pytania. Czasami płytkie i powierzchowne, innym razem głębokie, pełne lęku. Pytania te pojawiają się jak fala gotowa wciągnąć nas w otchłań zwątpienia. W przypadku takich tragedii zaczynamy poważniej zastanawiać się nad własnym życiem, nad celem i sensem naszej egzystencji. Dochodzimy do pewnych granic, w odrębie których nie znajdujemy sensownej odpowiedzi.
Spróbujmy znaleźć odpowiedzi na przynajmniej na niektóre pytania. Chcielibyśmy rozpocząć od zasadniczych i często pojawiających pytań: Czy Bóg miał coś wspólnego z kataklizmem na Oceanie Indyjskim? Czy to On, stojąc po drugiej stronie czasu i miejsca, „nacisnął na guzik” i spowodował tę katastrofę? Co wspólnego ma Bóg z kataklizmami występującymi w przyrodzie? W większości przypadków przyczyny kataklizmów są znane. Wiemy, jak powstają huragany, jak dochodzi do erupcji wulkanów i trzęsienia ziemi. Możemy to naukowo wyjaśnić.
Kataklizmy nie są więc powodowane przez Boga. Ich scenariusz nie ma z Bogiem nic wspólnego. Cóż by to był za Bóg – siedzący za swoistą „tablicą rozdzielczą” i przez naciśnięcie guzika sprowadzający tego rodzaju katastrofy? Dlatego też zamiast palcem pokazywać na Boga, warto zwrócić uwagę na siebie samych. Jakże często to my, ludzie, pędzeni chęcią zysku, prowadzący gospodarkę rabunkową w przyrodzie, jesteśmy sprawcami takich tragedii. Pomyślmy przez chwilę o zanieczyszczeniu środowiska naturalnego – powietrza, wody, o efekcie cieplarnianym, prowadzącym do zmiany klimatu. Powoli i stopniowo, lecz jakże konsekwentnie niszczymy Boże doskonałe stworzenie. Skutki takiego zachowania coraz częściej i boleśniej odczuwamy.
Niezależnie od tego, czy te katastrofy powstają bezpośrednio z naszej winy, czy też nie, jednak jesteśmy świadomi że nasza planeta nie jest rajem. I tak długo, jak długo będziemy żyć w świecie, który odłączył się od Boga, kataklizmy bedą naszym stałym towarzyszem. Biblia określa ten stan słowami: „Całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd i czeka na wyzwolenie z niewoli skażenia” (Rzym. 8,21-22). Występujące nieszczęścia przypominają nam równocześnie, że niszczących sił przyrody nie potrafimy do końca ujarzmić. Ten fakt, zamiast do buntu i bezsilnego gniewu, powinien raczej skłaniać nas do pokory. Jak Bóg, będąc Bogiem miłości, może dopuszczać takie nieszczęścia?
Nie znamy pełnej odpowiedzi na to pytanie. Nie wiemy, czy te wszystkie katastrofy mają z Bogiem bezpośredni związek. Chociaż, jeżeli jest Panem nad wszystkimi i nad wszystkim, to cokolwiek się dzieje, musi mieć z Nim jakieś związek. Jeżeli jest Stwórcą naszego świata, musi też mieć moc nad siłami przyrody. Musi istnieć jakiś związek między Panem przyrody a nieszczęściami, jakie w niej wystepują. W jakiś sposób odczuwamy taką zależność. Gdybyśmy jej nie odczuwali, to nie pojawiałyby się pytania typu: Jak Bóg, będąc Bogiem miłości, może dopuszczać takie katastrofy? Jak, jeżeli istnieje, może się na to godzić?
Filozofia od wieków mocuje się z problemem: Jak można pogodzić Bożą sprawiedliwość i miłość z cierpieniem i wszelkim złem na tym świecie? Jeżeli Bóg jest wszechmogący, to mógłby i musiałby zapobiegać takim katastrofom. Dlaczego nie użył swojej wszechmocy, by zapobiec przesunięciu się potężnych skalnych płyt na dnie oceanu? Wtedy nie doszłoby do tak strasznej katastrofy.
Na tego typu pytania przez całe stulecia próbuje odpowiadać chór filozofów-sceptyków: Albo nie chce, bo nie jest święty, sprawiedliwy i dobry, albo nie może, bo nie jest wszechmogący. Albo nie może i nie chce, bo jest słaby i zarazem nieżyczliwy. Albo może i chce, ale w takim razie dlaczego jest tyle zła? Bog po prostu nie istnieje! I tak wołają coraz głośniej. W taki oto sposób usiłuje się rozwiązać problem istnienia Boga.
Pytanie, jak sprawiedliwy i kochający Bóg może dopuszczać takie katastrofy, częściej stawiane jest przez tych, którzy nie są nimi osobiście dotknięci – przez widzów, którzy cierpieniem i istnieniem nie są nią dotknięci osobiście. Często takie wzruszenie pojawia się jako fala szczególnych uczuć; nie trwa jednak długo. Szybko mija i nie ma wpływu na zmianę naszego nastawienia do życia.
Gdzie jesteś, Boże?
Kto osobiście został dotknięty cierpieniem, kto przeszedł piekło kataklizmu, kto znalazł się w paszczy śmierci, ten stawia Bogu inne pytania. Nie interesuje go problem intelektualny – jak Bóg mógł dopuścić do tego? Człowiek osobiście dotknięty nieszczęściem pyta: Boże, gdze jesteś? To jest więcej niż pytanie, to jest wewnętrzny krzyk rozpaczy. Tak ludzie wołali w Stalingradzie, w piekle oświęcimskim, przy błysku bomby atomowej nad Hiroszimą, w czasie tsunami w południowo-wschodniej Azji. Jest to krzyk ludzi, którzy nie pojmują, dlaczego Bóg milczy, dlaczego ukrywa się. Cierpienie dotkniętych w ten sposób ludzi jest podwójne. Po pierwsze, przeszli gehennę. Po drugie, wyciągają swoje ręce w próżnię. Bóg ukrył się przed nimi. Wygląda na to, że niebo się przed nimi zamkneło. „Boże, gdzie jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś?”.
Milczenie Boże może być wielką próbą dla naszej wiary. Niekoniecznie musi to być jakaś straszna katastrofa. Wystarczy diagnoza, np. – rak, by nas wytrącić z równowagi. „Dlaczego akurat mnie dotknęła ta podstępna choroba?”. Albo zwolnienie z pracy w najlepszych latach życia. „Dlaczego zostały zrujnowane moje nadzieje?”. Albo niewinne cierpienie dzieci. „Dlaczego je to dotknęło?”. Kto nie zna tych ukrytych dręczących pytań wiodących do zwątpienia, gdyż nie ma na nie prostych odpowiedzi. „Boże, gdzie jesteś? Dlaczego milczysz, gdy dosięgają nas życiowe ciosy? Dlaczego nie odpowiadasz na nasze wołanie?”. Cierpimy na skutek Bożego milczenia. Chwytamy się próżni. Sprzeczamy się z Bogiem. Walczymy sami ze sobą, a czasem z najbliższymi.
Zwykle trwa to tak długo, aż zaczynamy pojmować, że nie jesteśmy jedynymi, którzy samotnie borykają się z milczeniem Boga. Ktoś już szedł wcześniej tą drogą udręki i walki, drogą o wiele trudniejszą niż nasze cierpienia i męki. Na krzyżu Golgoty człowiek Jezus, Syn Boży zebrał w jedną wiązkę wszystkie nasze pytania bez odpowiedzi w swoim krzyku do Boga: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mat. 27,46).
I na ten krzyk nie było odpowiedzi. Bóg milczał. Milczał nawet wtedy, gdy z natury milcząca przyroda zaczeła mówić – ziemia się trzęsła, a słońce zakryło swoją twarz. Krzyż Golgoty spowity był największym milczeniem Boga. Właśnie ta godzina, w której Bóg nie odpowiedział ani jednym słowem swemu Synowi, była punktem zwrotnym dla tego świata. Właśnie wtedy Bóg otworzył dla nas swoje serce, serce pełne miłości.
Boże milczenie otaczające krzyż Golgoty nie było wyrazem obojętności czy bierności. Było to milczenie aktywne! Ale ono musi być mierzone innymi kryteriami niż milczenie człowieka. Gdy Bóg, jako Ojciec, milczał, cierpiał razem ze swoim Synem. Swoim milczącym zachowaniem realizował „wyższe myśli”, zamierzenia i cele, jakie ma wobec nas. Wtedy to właśnie dokonał dzieła zbawienia nas. Obecnie wszyscy korzystamy z tamtej nocy Golgoty i Bożego milczenia. Czym bylibyśmy bez krzyża Jezusa? Bez tej pewności, że Bóg w swej wielkiej miłości do nas posłał Swojego Syna do tych ciemnych dolin, naszego świata, by nas przywołać i sprowadzić do domu. Boże myśli są zawsze wyższe niż nasze myśli i głębsze niż nasze pytania.
Samo spojrzenie na Ukrzyżowanego uwalnia nas od wielu męczących pytań. I chociaż nie otrzymamy na nie odpowiedzi, to problemy z nimi związane są już pokonane jego miłością. Nasze serce doznaje uspokojenia. Zdobywamy pewność, że Bóg realizuje swoje myśli pokoju w nas i dla nas nawet wtedy, gdy milczy. Wiara ludzi wierzących sięga poza milczenie Boże. Twoje serce nie musi poddawać się zwątpieniu w mądrość i potęgę Bożej mocy.
Czy kataklizmy mogą być sądami Bożymi?
Do tej pory nie postawiliśmy sobie jeszcze jednego pytania, które, chociaż niewypowiedziane, wciąż nam towarzyszyło. Może dlatego nie wypowiedzieliśmy go otwarcie, ponieważ przeczy utartemu wyobrażeniu o Bogu. /Czy to możliwe, że kataklizmy są sądami Bozymi nad ludzką złością i buntem?/ Przecież Biblia sprawozdaje o tym, jak Bóg w zaraniu ludzkości dopuścił globalną katastrofę zwaną potopem, dlatego że „złość ludzka sięgnęła nieba”. Czy więc kataklizmy w świecie przyrody są sądami Bożymi?
Takie wyobrażenie o Bogu faktycznie jest sprzeczne z aktualnym obrazem Boga, o którym się pisze i mówi, że jest miłością i tylko miłością. Śpiewamy: „Miłość Boża jest jak trawa i brzegi, jak wiatr i przestrzeń”, czyli bezgraniczna. Taki Bóg nie karze, bezustannie przebacza, jest zawsze miły i dobrotliwy, jak /dzidziuś/. Hołdując takiemu zastraszająco naiwnemu poglądowi na temat Boga, stajemy przed problemem własnej wyobraźni. Takiego dobrego „staruszka” – Boga faktycznie nikt nie musi się ani bać, ani poważnie traktować. Jako nieszkodliwy, dla wielu jest kimś bez zanaczenia. Taki miły Bóg nie jest w stanie karać albo za pomocą przyrody osądzić i ukrócić zło. Pismo Święte objawia nam też inny obraz Boga. Boga, przed którym aniołowie zakrywają twarz i w bogobojnej czci wołają: „Święty, święty, święty”. Nikt tego Boga nie może oglądać w swoim grzesznym ciele i pozostać przy życiu. Jego słowo jest jak „mlot kruszący skałę” (Jer. 23,29). Apostoł Paweł w Liście do Galacjan napisał: „Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać, co człowiek sieje, to też zbierać będzie” (Gal. 6,7). Mędrzec Salomon napisał: „Mądry boi się Boga i unika złego, lecz głupiec spoufala się z nim i czuje się bezpieczny” (Przyp. 14,16). Natomiast ostatnie poselstwo Biblii do tego świata wzywa: „Bójcie się Boga i oddajcie mu chwałę, gdyż nadeszła godzina sądu Jego” (Obj. 14,7).
To może brzmieć obco dla naszych uszu i naszego własnego obrazu miłości Bożej. Ale tak mówi Słowo Boże. Kto tym słowom Pisma Świętego się sprzeniewierzy, zlekceważy świętość i sprawiedliwość Boga, ten nie ma prawa ani podstawy, by powoływać się na Jego miłość. Święty Bóg jest w stanie ukarać zło i osądzić grzech. To, jakich środków do tego użyje, pozostaje wyłącznie w Jego gestii. W czasie potopu posłużył się wodą, w Sodomie i Gomorze – ogniem z siarką. Prorok Ezechiel z Bożego rozkazu musiał swoim współczesnym przekazać nastepujące poselstwo: „Dlatego tak mówi Wszechmogący Pan: W Swojej zapalczywości rozpętam huragan i w Moim gniewie spadnie ulewny deszcz i gruby grad na zagładę” (Ezech. 13,13). W Księdze Joba czytamy: „Obciąża chmury gradem i Swoją błyskawicą rozpędza obłoki, które kieruje, dotąd chce, aby czynyniły wszystko, co im karze, na całej powierzchni ziemskiej. Albo jako rózgę karzącą, albo jako błogosławieństwo dla Swojej ziemi” (Job. 37,11-13).
Słowo Boże wyraźnie stwierdza, że kataklizmy mogą być Bozymi sądami nad ludzką złośliwością. Bóg w przeszłości działał w ten sposób, a obecnie używa różnych środków dla opamiętania, ale też jako karę. W Objawienie Jana działanie sądów Bożych zostało podsumowane i ocenione przez istoty pozaziemskie w słowach: „Tak, Panie, Boże Wszechmogący, prawdziwe i sprawiedliwe są Twoje sądy” (Obj. 16,7). My sami, jako ludzie, nie możemy, nie jesteśmy w stanie orzec, który kataklizm jest sądem Bozym, a który nie. Takiego osądu mogą dokonywać upoważnieni przez Boga prorocy. Jeśli ktoś, opierając się na własnych poglądach i rozeznaniu, próbuje to czynić, stawia się na miejscu Boga.
Jakie poselstwo Bóg chce przekazać światu przez kataklizmy występujące w przyrodzie?
Takim pytaniem jeszcze się nie zajmowaliśmy. To problem innego rodzaju. Dotychczas my, ludzie, stawialiśmy swoje pytania: Jak może Bóg do czegoś dopuścić? Gdzie jest Bóg? Dlaczego milczy i nie wkracza? Dlaczego dotknęło to akurat mnie? Wszystkie te pytania zasadzają się na naszym subiektywnym pojmowaniu rzeczywistości, zawierają nasz osąd Bożego zachowania, nasze pretensje, których ostrze wymierzone jest w Boga. A czy kiedykolwiek pomyśleliśmy o tym, że tak jak katastrofy w przyrodzie, tak i nasze osobiste katastrofy życiowe moga być po prostu pytaniem Boga skierownym do nas? Czy może być tak, że Bóg przez nie chce z nami rozmawiać i coś powiedzieć? Czy zetkneliśmy się już kiedyś z takim sposobem Bożej komunikacji, czy jeszcze go nie rozpoznajemy? A może kiedyś był nam znajomy, a dziś nie umiemy odebrać tego sygmału? Pytanie, jakie poselstwo Bóg chce skierować do nas przez liczne kataklizmy, jest pytaniem wciąż aktualnym.
Jezus, bedąc jako człowiek na tej ziemi, uwrażliwił swoich słuchaczy na potrzebę odpowiedzenia sobie na to pytanie. Zwrócił ich uwagę na pewną tragedię, która wydarzyła się w Jerozolimie. Na skutek upadku wiezy osiemnascie osób, poniosło śmierć. W tamtym czasie panowało przekonanie, ze każde nieszczęście i cierpienie było karą za jakieś szczególne przewinienie. Wszyscy dyskutowali na temat tego, co złego uczyniło tych osiemnastu ludzi, że musialo ponieść taką karę od Boga. Jezus ustosunkował się do tego pytania, mówiąc: „Czy myślicie, że owych osiemnastu, na których upadła wieża przy Syloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż wszyscy ludzie zamieszkujący Jerozolimę? Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy także poginiecie” (Łuk. 13,2-3).
W tragediach naszego życia, jak też w kataklizmach mamy do czynienia z Bogiem. On pyta nas, którzy zostaliśmy przy życiu, czy dalej chcemy bezmyślnie i bez Niego żyć, czy też chcemy się ocknąć i wrócić do Niego. Jezus wyraźnie mówił, że, ci którzy Boga nie traktują poważnie, w końcu będą musieli ponieść ostateczną śmierć. „Jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy także poginiecie”.
Katastrofy, obojętnie jakiego rodzaju, nie powinny nas jedynie wzruszać. To nie wystarczy i do niczego nie prowadzi. Nieszczęścia i problemy mają nami wstrząsnąć, skłonić do przemyślenia własnego życia i przyprowadzić nas do niebiańskiego Ojca. Są swoistymi megafonami dla głuchego świata. Bóg przez nie chce nas dopędzić i uratować od wiecznej katastrofy. Z powrotem przyprowadzić do domu.
Jezus zwraca uwagę na jeszcze głębszy sens nieszczęść i kataklizmów. One nie tylko wzywają do nawrócenia, ale są znakami nadziei, która przekracza wszelkie pojęcie. W swoim przemówieniu na Górze Oliwnej Jezus nie tylko przepowiada wiele trudnosci, nieszczęść i katastrof, jak wojny, rewolucje, zarazy, głód, trzęsienia ziemi, poruszenie się mocy niebieskich, powodzie i wzburzenie morza (Mat. 24,6-7; Łuk. 21,25). On czyni o wiele więcej – tłumaczy te wydarzenia jako sygnały ostatecznej interwencji Boga w ludzką historie. Jezus wlewa w nasze serca nadzieję, mówiąc: „Gdy to wszystko zacznie się dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze” (Łuk. 21,38).
Obserwujemy, że kataklizmy i inne znaki przepowiedziane przez Jezusa są coraz częstsze, nabierają rozmachu i stają się wydarzeniami na skalę globalną, są gigantyczne. Jedna z gazet niemieckich w ostatnim dniu 2005 roku napisała: „Rozpędzona planeta wzbudza strach u ludzi. Meteorolodzy oczekują coraz częstszych kataklizmów. W roku 2005 było tak wiele huraganów, jak nigdy przedtem”.
Na naszych oczach spełnia się przepowiednia Jezusa, zapisana w Ewangelii Łukasza: „Na ziemi (wystąpi) lęk bezradnych narodów, gdy zahuczy morze i fale. Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios porzuszą się” (Łuk. 21,25-26).
Jest to coś nowego, dotąd niespotykanego. Znaki czasu jako Boży megafon ogłaszający Jego bliskie przyjście, w mocy i wielkiej chwale. Świat przeczuwa swój koniec, a nie znając Boga i Jego planu, domyśla się i tworzy własne scenariusze tego wydarzenia. Ale historia ludzkości nie zakończy się w wyniku kosmicznej katastrofy ani unicestwieniem życia przez zanieczyszczenie środowiska czy tez atomową zagładą. Zakonczy ją Stwórca i Pan tego świata, Jezus Chrystus (Mat. 24,30).
Jezus powróci wtedy, gdy skończą się możliwości ludzkie
Jego godzina wybije wtedy, gdy ludzkość stanie w obliczu swojej całkowitej bezprawości, gdy staną wszystkie zegary świata. Przyjdzie, by zakonczyć historię grzechu, by wznieść nowy Bozy świat bez kataklizmów, bez cierpień, łez i śmierci (Obj. 21,3-5). To jest nasza nadzieja, jedyna nadzieja dla tego świata.
Boże pytanie wyprowadza nas z labiryntu naszych własnych, ludzkich pytań. Pozwala spojrzeć w przyszłość, w Jego przyszłość. Bóg ma cel w odniesieniu do całego swiata, jak też indywidualnie dla każdego człowieka. Bog jest Bogiem celu, który realizuje konsekwentnie i krok po kroku. Słowo Boze kieruje naszą uwagę na koniec wszystkich rzeczy. Wtedy zakończy się cała plątanina dróg naszego zycia, a plan Bożego pokoju osiągnie swój zamierzony cel. Bóg nie chce, byśmy rozminęli się z Jego celem i zmiarem. Dlatego wzywa nas, byśmy się nawrócili w Jego kierunku i mieli udział w przyszłości, którą On przygotowuje. Zaprasza nas do siebie, przeprowadzając nas przez wiele mrocznych dni w zyciu. Każdy, kto w trudnościach, kataklizmach i wstrząsających wydarzeniach swojego życia słyszy Boży głos i podązą za nim, nie pozostanie w mroku swoich pytan, ale bedzie wyprowadzony z trwogi w stronę światła, rad i pokoju Bożego.
Miłość, sprawiedliwość i wszechmoc Boga stanowią nie tylko gwarancję obrony i ratunku człowieka przed złem, grzech oraz wieczną zagładą. Te same atrybuty Pana wszechświata gwarantują unicestwienie wszelkiej nieprawości i ustanowienie wiecznego królestwa, w którym nie bedzie cierpień, chorób i śmierci, królestwa, w którym sam Bóg „otrze wszelką łzę z oczu” tych, którzy tęsknili za lepszym jutrem, zaufali Mu i podążyli za Jego głosem.
... |
_________________
Cytat: | Publikacje Jana Tomasza Grossa nie są studium historycznym, dlatego nie należy od niego oczekiwać naukowego obiektywizmu. |
Masz personalne uwagi? Proszę, wypowiedz się tutaj (lub przez PW)! Dziękuję |
|